Capri to niezwykle popularna włoska wyspa położona na Morzu
Tyrreńskim, obok Wenecji prawdopodobnie najdroższe miejsce w całych Włoszech.
Mniejsza od Ischii liczy sobie 10,4 km2 powierzchni (dla porównania
Ischia ma 34 km2) i w przeciwieństwie do większej z Wysp
Kampanijskich, nie jest pochodzenia wulkanicznego, ale budują ją skały wapienne.
To właśnie ta skała, czyni wybrzeże Capri wyjątkowo atrakcyjnym.
Rejs wokół Capri
Jak dotrzeć na Capri?
Na Capri można się dostać z Neapolu promem. Ze względu na duże zainteresowanie, warto przypłynąć pierwszym
porannym promem, a bilet zakupić z wyprzedzeniem (da się to zrobić w Internecie,
jest wiele stron pośredniczących, można także kupić na miejscu, choćby dzień
wcześniej). Capri jest naprawdę oblegane. Prom przypływa do portu Marina Grande
w mieście Capri. Tutaj można zaplanować całe zwiedzanie: kupić jedną z
wycieczek łodzią, wynająć skuter lub samochód, od razu zejść na plażę lub po
prostu podjąć się pieszego zwiedzania. Można kupić mapkę albo skorzystać z
autobusu. Obok znajdują się restauracje, ale także tłumnie oblegana plaża. Tych
jest kilka na wyspie.
Plaża blisko Marina Grande (Capri)
Capri – rys historyczny
Wyspa Carpi była zamieszkiwana już od czasów paleolitu. W VII wieku przed nasza erą wraz z sąsiednimi wyspami, Capri została skolonizowana przez Greków. W 29 roku p.n.e wyspę zajęli Rzymianie. Swoje wille zbudowali tutaj cesarze Oktawian August i Tyberiusz. Można powiedzieć, że to byli pierwsi ze znanych ludzi, którzy na Capri mieli swoje posiadłości. Tyberiusz nawet zmarł na Capri (potem Rzym przestał się interesować tym miejscem). Z tamtego okresu pozostał niewiele, ruiny te nie prezentują się interesująco, więc warto przemyśleć, czy w ogóle ująć je w swoim zwiedzaniu.
Jedna z grot przy Capri
Od IX wieku Capri należała do republiki Amalfi (miasto w Kampanii), w odróżnieniu od neapolitańskiej Ischii. Przybywało tutaj wielu znanych i wpływowych ludzi świata polityki, kultury i po prostu bywania; wielu z nich miało na Capri swoje wakacyjne posiadłości. Ten status Capri utrzymuje do dziś, to dość luksusowa miejscówka. Od XIX wieku przybywało tu wielu artystów. Zbiegło się to z ponownym odkryciem Lazurowej Groty i rosnącym fenomenem Capri.
Schody między Marina Grande a Capri i AnacapriWidok na Marina Grande (od strony Anacapri)
Na wyspie Capri znajdują się dwa
miasta: Capri i Anacapri. To pierwsze zajmuje centrum i wschód wyspy, zaś Anacapri
zachód. Miasta połączone są widowiskowo położoną nad urwiskiem szosą i Schodami
Fenickimi. Zwiedzanie Capri jest o tyle utrudnione, że tu naprawdę przybywa mnóstwo
turystów. Tym samym zmienia się atmosfera wyspy.
Droga do Anacapri
Anacapri i Monte Solaro
Anacapri wznosi jakieś 150 metrów ponad Capri.
Piesza wędrówka Schodami Fenickimi (pochodzącymi raczej od greckich kolonistów) w górę w upalnym słońcu może być
naprawdę uciążliwa, więc wiele osób korzysta z lokalnego transportu. To właśnie
z tego miasteczka za pomocą wyciągu krzesełkowego można dostać się na Monte Solaro. Wyciąg zlokalizowany jest
na Piazza Vittoria. Solaro to mierząca 589 metrów nad poziom morza góra, będąca
najwyższym szczytem wyspy. Znajdują się tutaj ruiny fortu z okresu wojen
napoleońskich, ale na szczyt wjeżdża się przede wszystkim dla zapierających
dech widoków.
Widok z Monte Solaro na Faraglioni i zatokęCasa Rossa, muzeum w Anacapri
W Anacapri jest mnóstwo knajpek i
straganów. Oczywiście ceny jak na całej wyspie są wysokie. Z atrakcji warta
uwagi jest Villa San Michele.
Należała kiedyś do Axela Muthego, szwedzkiego lekarza i pisarza. Rozsławił tę
willę swoim dziełem życia, czyli „Księgą z San Michele”. Obecnie jest to
miejsce pełne różnych dzieł sztuki, czyli trochę muzeum, trochę galeria. Warto
też zwróci uwagę na kościół Michała Archanioła z 1719 roku.
Wyciąg na Monte SolaroAnacapri
Miejscowość Capri
Do miejscowości Capri z Marina
Grande można dotrzeć na nogach albo kolejką linową (funicular). Ta w sezonie jest mocno zatłoczona. Centrum Capri,
czyli Piazza Umberto I zwane też Piazzetta, jest usłane hotelami,
restauracjami, butikami. Nie ma tu wiele do zobaczenia, a przy tym jest dość
tłumnie. Są też wysokie ceny. Dobrze widać to po kościele św. Stefana:
zwyczajnie przeciętny, a co jeszcze bardziej istotne, nie rzuca się w oczy.
Raczej jest niepozornym budynkiem w samym centrum.
Wąskie, historyczne uliczkiVia Krupp widziana z góry
Via Krupp
Jednak nie jest tak, że
miasteczko nie oferuje żadnych atrakcji. Jedną z nich jest ulica ViaKrupp. Ta efektowna ścieżka łączy kartuzję San Giacomo, Ogrody
Augusta i Marinę Piccola. Powstała na zlecenia Friedricha Kruppa (tak, tego od
stali, obecnie Thyssen-Krupp) w latach 1900-1902. Oprócz wymienionych
dostojnych miejsce, Via Krupp łączyła także Marinę i luksusowy hotel Kruppa, a
także – ale to miała być słodka tajemnica – grotę di Fra Felice. W tejże grocie
podobno odbywały się seksualne orgie z wykorzystaniem lokalnej młodzieży. Gdy
ta skandaliczna informacja wyszła na jaw, Krupp został zmuszony do opuszczenia
w 1902 roku Włoch. Od lat 70. Via Krupp jest zamknięta z uwagi na spadające nań
kamienie – kręta droga możliwa jest do podziwiania tylko z góry i faktycznie
robi wrażenie. Jednym z najlepszych miejsc do jej oglądania są właśnie Ogrody
Augusta.
Ogrody AugustaStatki wpływają na chwilę do grot przy Capri (Biała grota – Grotta Bianca)
Groty i rejs wokół wyspy Capri
W skład zjednoczonych Włoch Capri weszło w 1860 roku, wówczas nastąpił też rozkwit ruchu turystycznego. W dużej mierze zasługą tego było ponowne odkrycie widowiskowej Lazurowej Groty (nie mylić z Błękitną Grotą na Malcie). Zresztą wapienne pochodzenie wyspy sprzyja powstawianiu wielu grot, jaskiń, łuków, nacieków i jakie jeszcze formacje skalne można sobie wymarzyć. Są więc tutaj wspomniana już Lazurowa Grota, Biała Grota, Koralowa Grota. Obszar między Monte Tuoro i Tiberio nazywa się Matermania – jest to szczególne skupisko grot skalnych. Przy nich istniały zbudowane za czasów Tyberiusza świątynie poświęcone nimfom wodnym i boginiom płodności. Na górze Monte Tiberio znajdują się ruiny Villa Jovis. To w idealne miejsce na krótki spacer z Capri. Idąc dalej można też zobaczyć willę Lysis.
Zielona grota (Grotta Verde)
Jak wspomnieliśmy wcześniej, w Grand Marina można wykupić wycieczkę statkiem. Dla nas to była obowiązkowa atrakcja – rejs wokół wyspy i wpłynięcie mniejszą łodzią do Lazurowej Groty. Dopiero z perspektywy statku widać te niezwykłe geologiczne formacje: groty, nacieki, słupy, ozdobione refleksami błękitnej wody na białym wapieniu i czerwonymi koralami. Statki podpływają blisko kolejnych grot i formacji skalnych. Do grot się podpływa, pomijając Lazurową, najbardziej znane to Grota Koralowa, Zielona, Żagla. W tej pierwszej bardzo fajnie widać, gdy opadają fale, małe koralowce na skale. Zaś z formacji skalnych warto wspomnieć o Arco Naturale, czyli łuku skalnym. Można go też oglądać z lądu idąc z Capri.
Faraglioni od strony morza
Słynne skały Faraglioni przy Capri
Faraglioni to grupa skał o efektownej formie, powstałej przez
działanie sil przyrody. Przez otwór w Faraglioni di mezze przepływają nieduże
statki wycieczkowe. Najwyższa skała – Stella – liczy sobie 109 metrów wysokości.
Faraglioni widziane z góry
Lazurowa Grota
Punktem kulminacyjnym miało być
wpłynięcie do Lazurowej Groty (Grotta Azzura). Uprzedzono nas, że
przeszkodą ku temu może być zbyt wysoki poziom wody i kolejka chętnych, przez
którą czas oczekiwania wyniósłby powyżej czterdziestu minut. Jednak jak
wynikało z rozkładu rejsów firmy, na którą się zdecydowaliśmy, tak czy inaczej
nie byłoby szans na wpłynięcie do groty. Niestety – klasyczny przykład
naciągactwa. Gdyby nawet nie było 40 minut czekania, to mieliby problem z
kolejnym rejsem. Niestety człowiek uczy się na błędach.
Lazurowa grota i długie kolejki
Pozostaje przyjście lub pojechanie do Lazurowej Groty od lądu i zapłacenie za łódkę, którą wpływa pod sklepienie. Na to jednak brakowało nam czasu i trochę rozbiłoby resztę planu. Zwłaszcza, że faktycznie w ten dzień rano były problemy z dostaniem się do groty ze względu na warunki, więc kolejki potem zrobiły się bardzo duże. Uwaga praktyczna: jeśli komuś zależy na grocie, to warto od niej zacząć zwiedzanie Capri. Wpłynięcie do groty jest o tyle ciekawe, że trzeba przesiąść się na małą łódkę i wpływa się do środka lekko podkulonym. To dość niewielka jaskinia.
Widok na wyspę i Marina Grande
Capri w sztuce
Capri zostało uwiecznione w
kinie. Kręcono tu sceny do „Pogardy” Jean-Luca
Godarda czy „Wieku XX” Bernardo
Bertolucciego. Lazurowa Grotta została uwieczniona na obrazie Augusta
Kopischa. Filmów czy książek oczywiście jest jeszcze więcej, zwłaszcza, że ze
względu na luksus Capri na stałe wpisało się w kulturę.
Okolice Piazzetta w Capri (kościół św. Stefana)
Oprócz formacji geologicznych przyjemny jest spacer wąskimi uliczkami miasta Capri i odpoczynek w miejskich ogrodach. Jest to przy tym miejsce znacznie bardziej tłocznie niż Ischia. Niemniej jednak nadal piękne, zwłaszcza gdy mówimy o jej naturalnych częściach. Jeden dzień na Capri to może być mało by zobaczyć wszystko, ale powinno wystarczyć, by zobaczyć najważniejsze atrakcje, jeśli dobrze się to zaplanuje. Zwłaszcza, że noclegi na samym Capri naprawdę są drogie. Capri jest jedną z najdroższych miejscówek w całych Włoszech, nie tylko z powodu turystów. Także gwiazdy upodobały sobie to miejsce. Dom posiada tu choćby Sophia Loren, która kręciła tu film „Zaczęło się w Neapolu”.
Grand Hotel Quisisana
Jeśli spodobał Ci się wpis polub nas na Facebooku.
Wyspy Skellig (Ir. Na Scealaga), dawniej znane jako the Skellocks, to dwie skaliste wysepki położone 13 kilometrów na zachód od Portmagee. Są objęte ochroną prawną jako ważne siedlisko ptaków i obszar z listy światowego dziedzictwa UNESCO. Nas w te okolice ściągnęła większa wyspa – zwana Skellig Michael, która grała planetę w Ahch-To w „Gwiezdnych Wojnach”. To tutaj Rey odnalazła Luke’a Skywalkera.
Mały Skellig
Rejs na wyspy Skellig
Spośród dwóch wysp Skellig lądować można jedynie na większej, ale nie jest to takie łatwe. To także rezerwat ptactwa, więc ilość osób odwiedzających dziennie to miejsce jest reglamentowana (większość źródeł podaje, że do 150 osób, choć pewne sugerują 180 dziennie, praktyka jak zauważyliśmy bywa różna). Problemem jest jednak kapryśna pogoda, która sprawia, że nie zawsze można na tę wyspę dopłynąć, nie mówiąc już o jej zwiedzaniu. Rejsy są organizowane od maja do września. Nawet jeśli wykupi się je wcześniej, niestety nie ma gwarancji, że w danym dniu pogoda pozwoli na jego realizację.
Głuptaki nad Little Skellig
W teorii na miejscu mogą pomóc zorganizować w inne dni, ale tylko w miarę możliwości. Tych w sezonie najczęściej nie ma. Być może właśnie te 30 osób to taka tolerancja, jeśli czasem uda coś się przełożyć. Warto mimo wszystko pilnować swoich ustaleń i potwierdzeń, bo reglamentacja jest pilnowana, a pokusa małych machlojek niestety nie jest obca Irlandczykom. Wycieczkę na Skellig należy zamówić najlepiej kilka miesięcy przed przyjazdem. W każdym razie UNESCO nalega na to, by ta reglamentacja została jeszcze bardziej ograniczona.
Mały Skellig
Mały Skellig i głuptaki
Rejs na Skellig Michael trwa
około godziny. Wcześniej przepływa się obok mniejszej wyspy, Little Skellig (Ir. Sceilig Bheag). Jest ona zamknięta dla zwiedzających z powodu jej
znaczenia dla populacji głuptaka
zwyczajnego (Morus bassanus).
Ten mierzący niecałe 150
metrów długości skalny okruch jest miejscem lęgowym dla
około 30 tysięcy par tych ptaków, co czyni Little Skellig największym
irlandzkim siedliskiem głuptaka. Przy wyspie zatrzymaliśmy się na trochę, by
podziwiać głuptaki, a także foki. Przy odrobinie szczęścia można tu także
czasem dostrzec delfiny.
Maskonur na Skellig Michael
Tych ptaków jest tu naprawdę
sporo. Krążące nad głowami budzą skojarzenia z „Ptakami” Hitchcoka. Polska
nazwa „głuptak” wzięła się z czasów, gdy polowano na te ptaki dla mięsa. Mają
one bardzo silny instynkt opiekuńczy i aż do śmierci nie opuszczają swego
gniazda. Stąd polujący ludzie uznali, że ptaki są jakieś głupie, że nie
uciekają. Angielska nazwa popularna „gannet”
nawiązuje z kolei do ich żarłoczności. Żeby było ciekawiej, staroangielskie
słowo „ganot”, od którego pochodzi
slangowe „gannet” (użyte po raz
pierwszy w latach 20. XX wieku), oznacza: muskularny, silny.
Alki na Skellig Michael
Wielki Skellig i maskonury
Następnie docieramy do właściwego
celu, wpierw okrążając Wielką Skellig.
Statek wysadza nas w Zatoce Ślepego
Człowieka, skąd zaczynamy naszą wspinaczkę. Pierwszy odcinek pokonuje się
nową drogą powstałą przy okazji budowy latarni morskiej, ale dalej mamy
średniowieczne schody (ponad 600 stopni). Dopiero wchodząc nimi, można w pełni
zrozumieć niebezpieczeństwo przebywania na wyspie podczas silnego wiatru lub
opadów. Przed rozpoczęciem wspinaczki jest pouczenie na temat zasad
bezpieczeństwa, tak własnego, jak i gniazdujących ptaków czy zabytków. Na
schodach nie ma żadnych barierek, a są dość strome, dodatkowo jest tu pełno maskonurów (Fratercula arctica).
Choć wydaje się groźne, podejście nie jest specjalnie trudne.
MaskonurKamienne schody
Wielki Skellig lub Skellig
Michael (od 2012 roku oficjalnie Sceilg
Mhichíl) to rezerwat przyrody o powierzchni niecałych 0,3 km2.
Znalazł się na liście irlandzkich rezerwatów w 1988 roku za sprawą miejsc
lęgowych ptaków, głownie burzyków, nawałników, alk i właśnie maskonurów. Oprócz
ptaków, na wyspie pomieszkują foki szare, myszy i króliki. Roślinność jest
bardzo skąpa, przypominająca wysokogórską. Z kolei w 1996 roku wyspę, a
właściwie zbudowany na niej klasztor, umieszczono na liście UNESCO.
Maskonury
Skellig Michael jako Ahch-To w „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” (Star Wars)
Szczyty Skellig Michael
Na charakterystyczny profil
Skellig Michael składają się dwa szczyty: South Peak o wysokości 218 m n.p.m. i znajdujący się
na wschodzie North Peak o wysokości 185 m n.p.m, na którym znajduje się klasztor.
Oba szczyty dzieli depresja zwana Christ’s Saddle. Na Skellig Michael
w VI wieku przybyli chrześcijańscy mnisi, zakładając na wyspie najbardziej
izolowaną pustelnię. Również dziś, mimo że miejsce jest dobrze znane, dostęp na
wyspę jest ograniczony.
Schody
Klasztor na Skellig Michael
Pierwsze wzmianki o klasztorze na Skellig Michael pochodzą
z manuskryptu z końca VIII wieku, w którym to tekście wspomina się mnicha z
klasztoru na Skellig. Prawdopodobnie mnisi zamieszkiwali wyspę na stałe już w VII
wieku, a według niektórych teorii, nawet w VI stuleciu. Pierwszy raz nazwa
Skellig Michael pojawia się w czwartej dekadzie XI wieku, wcześniej był to po
prostu Skellig. Klasztor został porzucony w XIII wieku ze względu na
pogarszające się warunki pogodowe – mnisi wyprowadzili się do Ballinskelligs na stałym lądzie, a
jedynie sezonowo przebywali na wyspie. Mimo liczącej sześć lub siedem wieków
historii istnienia klasztoru na Skellig Michael, w kronikach zachowały się
imiona jedynie pięciu braci zakonnych.
Wędrówka na górę
Zabudowa klasztoru na North Peak dzieli się na wewnętrzną i
zewnętrzną. Na zewnętrzną składają się dwa tarasy, zwane górnym i dolnym
ogrodem. Zaś wewnątrz chroniącego przed wiatrem muru znajdują się właściwie
zabudowania: dwa oratoria, kościół św. Michała, siedem cel w typowej dla
regionu formie uli, latryna, cysterna, cmentarz (jest także nagrobek dwójki
dzieci latarnika z datą z początku XX wieku), krzyże i leacht –
charakterystyczne dla wczesnochrześcijańskich kościołów irlandzkich niewielkie
budowle z kamienia o bliżej nieznanej funkcji. Na South Peak znajduje się niewielka pustelnia, obecnie niedostępna
dla turystów.
MaskonurySkała z VIII Epizodu
Historia Skellig Michael
Wyspa pozostawała w rękach zakonu
do 1578 roku, gdy po nieudanej rewolcie Desmondów, królowa Elżbieta I
rozwiązała wiele zakonów, a między innymi Wyspy Skellig przekazała rodzinie Butlerów. W ich rękach Skellig
Michael pozostawał do roku 1820, gdy odsprzedali wyspę przedsiębiorstwu
budującemu latarnie morskie. Od razu postanowiono zbudować dwie wieże, by wyspa
była łatwa do odróżnienia od pozostałych sygnałów. Latarnie zostały uruchomione
w 1826 roku. Niestety część średniowiecznych
kamiennych stopni schodów została zniszczona, by wybudować gładką drogę. W 1870
roku jedną z latarni wyłączono z użytku i przez niemal 90 lat popadała w ruinę,
kiedy ostatecznie została zburzona i w 1967 roku zastąpiona nową latarnią
elektryczną.
Skellig Michael
Nowa
nadal działa, ale nie ma już potrzeby kwaterowania latarników na wyspie, gdyż
obsługa sygnałów odbywa się automatycznie. Jedynymi stałymi (ludzkimi)
mieszkańcami wyspy są przewodnicy,
którzy w sezonie turystycznym pomieszkują na wyspie w systemie 2-tygodniowych
zmian. W sezonie na wyspie przebywa najczęściej troje przewodników, w sumie
zatrudnionych jest ich pięciu.
SkałyMaskonury i skała
W XIX wieku latarnicy przywlekli
na wyspę Skelling Michael myszy i króliki. Te pierwsze niechcący, zaś drugie
jako źródło pożywienia i myśliwskiej rozrywki. Wyspiarze chyba wszędzie wloką
za sobą króliki, widać to w dawnych włościach Imperium Brytyjskiego. Króliki
odpowiadają za widoczne liczne norki. Zdawałoby się, że gniazdujące na wyspie
ptaki będą zagrożone z powodu przywleczonych na wyspę obcych gatunków. Na
szczęście tak się nie stało. Okazało się, że maskonury chętnie wykorzystują królicze nory na własne potrzeby
mieszkaniowe, nierzadko siłą wywłaszczając długouchych lokatorów.
Schody do klasztoru
Skellig Michael
Wielki Skellig w filmie „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy”
Skellig Michael co jakiś czas
nieśmiało pojawiał się w popkulturze, by stać się ważnym celem turystyki
filmowej po 2015 roku. Wielki Skellig jako tajemnicza wyspa – pustelnia Luke’a
Skywalkera – Ahch-To pojawia się w finałowej scenie filmu „Gwiezdne Wojny:
Przebudzenie Mocy” J.J. Abramsa,
który z miejsca stał się blockbusterem. . Lokację znalazł Rick Carter, ta od razu spodobała się Abramsowi, zwłaszcza, że
chciał też kręcić w Irlandii, skąd pochodzi jego żona. Ujęć z VII Epizodu w
filmie jest niewiele, ale miejsca są bardzo łatwo rozpoznawalne.
Widok na Mały Skellig
Wyspy Skellig w „Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi”
Wyspa pojawia się jeszcze w
kolejnym filmie z serii, w „Ostatnim Jedi” Riana
Johnsona. I choć zdecydowana większość ujęć Ahch-To w „Ostatnim Jedi” nie
pochodzi ze Skellig Michael, ale z klifów Półwyspu Dingle, gdzie zbudowano
makietę klasztoru (łatwiej było kręcić na stałym lądzie), zarabiający na
turystach lokalni mieszkańcy jakby o tym zapominali. Turyści zresztą także.
Ekipa Riana Johnsona wpierw udała się na Skellig we wrześniu 2015, potem
próbowali wrócić wczesną wiosną i to okazało się zbyt problematyczne. Właśnie z
powodu bezpieczeństwa i logistyki poszukano alternatywy. Zresztą nawet we
wrześniu filmowcy zaliczyli opóźnienia wynikające ze złych warunków
atmosferycznych.
Klasztor
Warto wiedzieć, że zgoda na
przebywanie ekipy filmowej na Skellig Michael została wydana przez Office of Public Works (irlandzki urząd
na rzecz ochrony przyrody i zabytków) pomimo negatywnej oceny BirdWatch i
UNESCO. Niestety nie obyło się bez incydentów: podczas wrześniowych zdjęć do
„Ostatniego Jedi” zostały nieznacznie uszkodzone zabudowania i zniszczone
ptasie gniazdo. Pomimo to została wydana zgoda na nagranie kilku ujęć do
„Ostatniego Jedi” – Irlandczycy widzieli w tym przede wszystkim świetną
promocję regionu i mieli rację. Nietrudno zauważyć,
że duża część zwiedzających kojarzy Skellig Michael z „Gwiezdnych Wojen”.
Trzeba przyznać, że to jest jedna z najbardziej widowiskowych i ekscytujących
lokacji z filmów z serii.
Klasztor na Skellig Michael
Skellig Michael jako Ahch-To w „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy”
Ochrona ptaków
Tak jak na Małym Skellig żyje
olbrzymia populacja głuptaków, tak na Wielkim jest z maskonurami (choć
gniazduje tu też 14 innych gatunków ptaków). Jest ich tu naprawdę mnóstwo,
praktycznie wszędzie się na nie natykamy. Z ptakami musieli coś zrobić
filmowcy. W „Przebudzeniu Mocy” wiele z nich jest wymazanych. W „Ostatnim Jedi”
natomiast Rian Johnson zastosował sztuczkę i zastąpił je porgami. Porgi są inspirowane maskonurami. Ale
nawet jak patrzy się na film, to na Skellig Michael maskonurów jest dużo, dużo
więcej. Aż nas zadziwia, jak twórcy filmu zdołali je wszystkie usunąć z kadrów.
Widok na Little Skellig
Poza klasztorem jest jeszcze jedno miejsce filmowe – naturalna formacja z piaskowca i zlepieńców, którą wiatr i deszcz uformował w abstrakcyjną rzeźbę. Tym tworem natury inspirowali się twórcy „Ostatniego Jedi”, a turyści chętnie robią sobie zdjęcia. Warto dodać, że wcześniej na Skellig Michael kręcono „Szklane serce” Wernera Herzoga, czy „W duchu St. Louis” Billy’ego Wildera.
Skellig Michael
Opcje wycieczki na Skellig Michael
Większość
osób na Skellig wyrusza z Portmagee.
Tam znajduje się także muzeum Skellig Experience (można poznać historię wyspy
nie płynąc na nią). Alternatywą jest trasa z Knightstown, Ballinskelligs i Derrynane. Tak jak pisaliśmy
wcześniej, w obu przypadkach należy zamówić sobie wycieczkę dużo wcześniej i
liczyć, że na miejscu będzie pogoda. Zazwyczaj płatna jest tylko zaliczka, na
miejscu zaś płaci się resztę gotówką. Jest jeszcze jedna alternatywa tak zwane
eko-wycieczki, które opływają wyspę, lecz się na niej nie lądują. Fajne, nam
nie o to chodzi. Na wypłynięcie z portu do powrotu trzeba liczyć jakieś 6
godzin (z tego jakieś 3 godziny na Skellig Michael, co jest aż nadto na
spokojne zwiedzanie i odpoczynek). W tym czasie nie będziemy mieć możliwości
skorzystania z toalety czy czegoś ciepłego do picia, warto zabrać prowiant i
napój, nam akurat brakowało termosu.
Maskonur
Swoją drogą wyspy Skellig
prawdopodobnie zainspirowały Andrzeja
Sapkowskiego. W sadze o Wiedźminie, pojawiają się wyspy Skellige. Irlandzki źródłosłów wskazuje
na słowo skała, ale w „Wieży jaskółki” znajdziemy opis wysp z fiordami i mnóstwem
ptaków. Bardzo pasuje do wysp Skellig.
Skellig Michael, czyli wyspa z „Gwiezdnych Wojen”
Gwiezdnowojeną relację ze Skellig
Michael znajdziecie tutaj.
Jeśli spodobał Ci się wpis, polub nas na Facebooku.
Savai’i jest największą wyspą Samoa – liczy 1700 km2 (Upolu to 1250 km2), jest też piątą co do wielkości wyspą Polinezji. Zamieszkuje ją nieco ponad 43 tyś. osób (dane z 2006 roku), co stanowi jakieś 24% populacji kraju. Główne i jedyne miasto to portowe Salelologa, gdzie przybijają promy na Upolu. Reszta to małe, rozrzucone po wyspie wioski. To sprawia, że jest to miejsce jeszcze bardziej dzikie, nieskażone cywilizacją i naturalne, prawdziwa perła Polinezji. No i dopiero uczące się jak podchodzić do turystów, przez to wielce interesujące i autentyczne zarazem. Czasem nazwa bywa zapisywana jako Savaii.
Savai’i
Savai’i – wulkaniczna wyspa Samoa
Podobnie jak Upolu, także Savai’i jest wyspą wulkaniczną, więc trudno liczyć na dobre plaże. Jednak tutaj jest ich jakby więcej, i to mamy na myśli takie piaszczyste. Dodatkowo warto wspomnieć, że na wyspie tej rośnie największa ciągła połać lasu deszczowego na obszarze Polinezji, zajmująca 727 km2.
Droga przez Samoa
Wulkan tarczowy, który tworzy tę wyspę ze szczytem Mount Silisili mierzącym 1858 m n. p.m. jest najwyższym wzniesieniem Samoa, jest to także największy tarczowy wulkan Polinezji. Charakteryzuje się szerokim stożkiem i bardzo łagodnym nachyleniem. Wciąż pozostaje aktywny, ostatnia jego erupcja miała miejsce w 1900 roku. Oprócz tego, na Savai’i jest ponad setka innych kraterów, część z nich jest nadal aktywna.
Zatoczka
Jeden z nich to Mount Matavanu (575 m n.p.m.), wciąż aktywny wulkan, a jego ostatnie erupcje miały miejsce w latach 1905 – 1911. Rzeka lawy pochłonęła obszar 100 km2 i dotarła do wybrzeża oceanu, grzebiąc pod lawą całe wioski. Jedną z nich jest Saleaula. Tutaj najczęściej zatrzymują się turyści zobaczyć zniszczenia poczynione przez lawę, przede wszystkim ruiny katolickiego kościoła. Te wyglądają trochę apokaliptycznie, ale bardzo intrygująco. Zaś najbardziej interesujące jest to, że lawa opłynęła kościół, do środka dostała się dopiero przez drewniane drzwi, które nie wytrzymały temperatury. Oczywiście dziś śladów po drzwiach nie ma, zaś ruina ta robi olbrzymie wrażenie.
Kościół zniszczony przez lawę
Obecnie to niezwykły widok dżungli odradzającej się na polu lawy. Obszar zajęty przez człowieka, przez naturę brutalnie zniszczony, teraz przez naturę odzyskiwany.
Zaschnięta lawa
Jest tu jeszcze jedna atrakcja. Grób dziewicy – miejscowi uważają, że była tutaj pochowana albo dziewczynka albo jej opiekunka. W każdym razie osoba czysta i bez grzechu, więc lawa nie chciała pokryć jej grobu, ale opłynęła go wokół. Do dziś na grobie składane są kwiaty. Lokalne, ale wyglądają jak nasze doniczkowe, taki urok przyrody samoańskiej.
Grób dziewicy
Oglądanie żółwi na wyspach Samoa
Niedaleko od zalanego lawą kościoła jest miejsce, gdzie można popływać z morskimi żółwiami. Jest to zamknięty kawałek laguny, gdzie trzyma się kilka żółwi morskich. Można tam za niewielką opłatą (Savai’i jest ogólnie dużo tańsza niż Upolu) popływać z tymi żółwiami i wziąć udział w ich karmieniu. Kiedy zaczęliśmy spacerować wzdłuż zbiornika, żółwie wiedziały, co to oznacza – zaczęły się zbierać w miejscu, gdzie są karmione.
Żółw zielony
Fajna atrakcja, ale najbardziej szczęśliwi to są tutaj ludzie, żółwie wyraźnie mniej. Po takich miejscach pozostaje kac moralny: bo kontakt ze zwierzętami jest lubiany, a zwierzęta są przecież zadbane i niegłodne, w dodatku trzymane w wodzie z zatoki. Jednak są w niewoli, a zmuszanie zwierząt do kontaktu z człowiekiem nie jest fair. Oprócz turystów są jeszcze właściciele tego przybytku: nie mają świadomości ekologicznej, nie mają też dużych źródeł zarobku. Kilku turystów na dzień (poza sezonem zdecydowanie mniej) może im znacznie podreperować budżet, zwłaszcza że taki biznes mogą doglądać dzieci. Jeśli turyści przestaną tutaj przyjeżdżać, pogorszy się byt mieszkańców. Dopiero po zaspokojeniu własnych potrzeb materialnych człowiek może zacząć myśleć o ekologii.
Inna sprawa, że to miejsce jest na oficjalnej mapce, czyli jakiś wydział ochrony przyrody, czy jego odpowiednik na Samoa, wie o tej działalności. W końcu turystycznie ktoś to promuje. Dodatkowo przy polu lawy także coś przebąkują, by zrobić podobną atrakcję. Nas to miejsce zainteresowało, ale zdajemy sobie sprawę, że budzi pewne kontrowersje i sami nie do końca wiemy, jak je ocenić.
Zatoczka z żółwiami
Żółwie morskie
Żółw zielony (łac. Chelonia mydas) zawdzięcza swoją nazwę nie kolorowi skóry czy skorupy, ale tłuszczu okalającego narządy wewnętrzne. Czasem jest też nazywany żółwiem jadalnym. Z zewnątrz żółw ma odcienie oliwkowo-zielone, niekiedy czerwone, w zależności od osobnika. Dorosły żółw dorasta do 140 cm długości (mierząc po karapaksie) i osiągają masę nawet 500 kg, dożywa 80 lat. Dorosłe osobniki żywią się morską zieleniną: algami, glonami i stąd ich tłuszcz nabiera zielonej barwy. Żółw zielony jest gatunkiem migrującym i występuje we wszystkich ciepłych wodach oceanicznych. Gdy przychodzi czas na złożenie jaj, powraca na swoją macierzystą plażę (np. Ras Al Jinz w Omanie). W nawigacji pomaga im szereg systemów: magnetyczny, termiczny, solarny (ustawienie słońca na niebie), umiejętność rozpoznawania prądów morskich i kierunków fal.
Karmienie żółwi
Gatunek ten jest zagrożony wymarciem, a największe niebezpieczeństwo wiąże się oczywiście z człowiekiem: kłusownictwo (dla karapaksu, mięsa i jaj), rybołówstwo (zaplątanie w sieci), zanieczyszczenie środowiska, niszczenie siedlisk, zwłaszcza plaż lęgowych.
Żółwie zielone
Inne atrakcje Savai’i (Wyspy Samoa)
Bezpieczniejszą i mniej kontrowersyjną atrakcją jest wodospad Afu Aau (znany też jako Olemoe). Można tutaj popływać w kotle wodospadu, wypełnionym słodką zimną wodą. Warto zaznaczyć, że takie miejsca są nieźle utrzymane przez miejscowych: są znaki informacyjne, tablice z opisem miejsca po angielsku i toalety. Zaskakująco czyste. Natomiast wszystkie te atrakcje są bardzo słabo oznaczone. Właściwie bez wsparcia GPSu i wcześniejszego ustalenia, gdzie są,można ich nie zauważyć. Oznaczenia są bardzo blisko celu, nie zawsze dobrze widoczne.
Wodospad Afu Aau
Są jeszcze dwie atrakcje, do których nie dotarliśmy. Pierwsza to most wiszący nad lasem. Znajduje się na zachodniej części wyspy. Zresztą nie byliśmy pewni, czy chcemy tam koniecznie jechać. Druga to Alofaaga Blowholes, czyli fale przebijające się przez rozpadliny skalne. Mieliśmy to w planach, ale nie udało się nam tam dotrzeć.
Plaża i zatoczka. Plaże na Samoa są stosunkowa niewielkie. Najwięcej piasku jest przy hotelach.
Zaskakuje sama Savai’i z jej halami targowymi i klimatem, a przede wszystkim otwartymi ludźmi zajętymi swoimi sprawami. Przez cały dzień na tej wyspie nie spotkaliśmy praktycznie żadnych innych turystów, czy w ogóle białych ludzi. Tylko Polinezyjczycy. Zaintrygowani nami, niekoniecznie wiedzący, gdzie jest Polska i wyraźnie zadowoleni, że ktoś ruszył się poza Upolu.
Transport lokalny na Savai’i
Transport na Savai’i
Na Savai’i należy dopłynąć promem (lub jachtem, jeśli ktoś w ten sposób dotarł na Samoa). Promy wypływają z miejscowości Mulifanua (koło Faleolo) i płyną do Salelologa. Również kursują lokalne linie samolotowe, więc z okolic Apii można tu przylecieć. Najłatwiej mimo wszystko podróżuje się tu samochodem, inny transport owszem istnieje, ale bardziej teoretycznie, dlatego zostaje rozwiązanie samochód plus prom. Do miejsc interesujących turystów nie dotrzemy w ograniczonym czasie inaczej. Większość z nich jest czynnych, jak to na Samoa, gdy jest właściciel lub jego reprezentant. Bilety na prom (dla samochodu) najlepiej kupić przynajmniej dzień wcześniej, bo ich ilość jest ograniczona. Dla pasażerów kupuje się już przed zaokrętowaniem. Niestety poza sezonem jest też mniej kursów, co powoduje, iż jednodniowa wyprawa na Savai’i to może być trochę za mało. Rozkład promów można znaleźć tutaj (acz na miejscu lepiej zweryfikować jego aktualność.
Prom między Upolu i Savai’i
Jeśli spodobał Ci się wpis, polub nas na Facebooku.
Gdy jechaliśmy autobusem do Baku, pewien Azer zachwalał stolicę swojego kraju jako „mały Dubaj”. Wiedzieliśmy, że koloryzuje, ale rzeczywiście, byliśmy pod wielkim wrażeniem nowoczesnych wieżowców, szerokich arterii, pięknych iluminacji. Jednak ten czar pryska bardzo szybko, wystarczy tylko wyjechać z lotniska Dubai International Airport (DXB). Ba, gdy jeszcze schodziliśmy do lądowania, nabraliśmy przekonania, że stwierdzenie „Baku to mały Dubaj” jest… mocno przesadzone! Nieprawdziwe! Petrodolary są w Dubaju, w Baku co najwyżej petrocenty! Dubaj (arab. دبي) to kwintesencja Emiratów, miejsce gdzie widać pieniądze zainwestowane we wszystko, co się da. To niesamowita mieszanka zaskakujących rzeczy, ale przy tym często stylowych, dopracowanych, przepychu, bogactwa. No i nie może zabraknąć filmu: przede wszystkim „Mission Impossible: Ghost Protocol”.
Panorama Dubaju
Burj Khalifa
Z filmem właściwie wiąże się jeden wieżowiec – słynny Burj Khalifa, (lub Burdż Chalifa) ale nim do niego przejdziemy, dwie krótkie uwagi. Po pierwsze, w Dubaju faktycznie najczęściej zwiedza się hotele i centra handlowe. Burj wpisuje się w to doskonale, bo tu jest jedno i drugie. Druga sprawa: trzeba brać poprawkę na filmy z serii „Mission: Impossible”. Jak pamiętamy z Maroko, sceny dziejące się w Casablance są w montażu połączone z ujęciami z Marakeszu, Rabatu, a nawet okolic Agadiru. W przypadku Dubaju jest bardzo podobnie. Topologia jest trochę zaburzona, prawa ekranu.
Burdż Chalifa
Jeśli ktoś szukałby małej drogi po pustyni, którą jechał Tom Cruise z ekipą, gdzie musiał wyminąć wielbłądy, zaś na horyzoncie wznosi się Dubaj z górującym szczytem Burj Khalifa, to się zawiedzie. Trasa wjazdowa do Dubaju od strony Al-Ajn, prawdopodobnie jest najbardziej pustynna ze wszystkich. A przy tym wielopasmowa. Wielbłądy w tym miejscu nawet jak są, to raczej się nie szwendają po drogach. Natomiast faktem jest, że przy sprzyjającej widoczności, Burj Khalifa można zobaczyć z odległości około 80 kilometrów. Przy drodze jest też tor wyścigowy dla wielbłądów, więc może się zdarzyć, że na poboczu jakiegoś się znajdzie.
Widok z Burdż Chalifa
Geneza nazwy Burdż Khalifa
Budynek ten początkowo miał się nazywać Burj Dubai, czyli wieża Dubaju. Pomijając powiązania historyczne (wcześniej istniała taka wieża), nadano mu nazwę Burj Khalifa, czyli Wieża Chalify (Burdż Chalify) na cześć prezydenta Emiratów, szejka Chalify bin Seida, honorując tym samym jego osobisty, finansowy wkład w uniknięcie przez ZEA skutków kryzysu gospodarczego. Obecnie jest to najwyższy budynek świata. Mierzy 829,8 metrów wysokości, czyli prawie kilometr w pionie, więcej niż np. Ślęża. Najwyższe, czyli 156 piętro jest na wysokości 584,5 metra. Taras widokowy dla turystów jest na 148 piętrze na wysokości 555, 7 metrów lub 124-125 piętrze i wysokości 452 m (tańsza opcja). Budowa trwała zaledwie 5 lat (2004 – 2009 rok, oficjalne otwarcie miało miejsce 4 stycznia 2010) i pochłonęła kwotę 1,5 miliarda dolarów. Budynek jest połączony z Dubai Mall, tworzy jedno centrum (handlowe). W wieży zaś mamy zarówno biura, jak i hotel.
Skrzyżowanie w Dubaju
Mission: Impossible i Burj Khalifa (Dubaj)
Zdawałoby się, że taki budynek nie potrzebuje dodatkowej promocji, jednak film „Mission: Impossible – Ghost Protocol” Brada Birda z 2011 roku, gdzie wiele kluczowych scen ma miejsce w drapaczu chmur, a Tom Cruise brawurowo wspina się po elewacji wieży, dodatkowo rozsławiły Burj Khalifa i sam Dubaj. Podczas oczekiwania na wjazd na 124 piętro, turystom wyświetla się fragment reportażu o tym filmie. Tom Cruise NAPRAWDĘ wyszedł na zewnątrz budynku i się po nim wspinał. Oczywiście w uprzęży, ale sama myśl przyprawia o zawrót głowy. Niekoniecznie robił to na samym szczycie, ale i tak jest to wyzwanie. Niemniej jednak ekipa filmowa urzędowała na 123 piętrze, wówczas jeszcze nie oddanym do użytku.
„Mission: Impossible – Ghost Protocol” i Tom Cruise (jako Ethan Hunt) robiący samodzielnie popisy kaskaderskie. (Burj Khalifa, Dubaj, ZEA)
Liny, które zabezpieczały Toma zostały usunięte komputerowo przez specjalistów z Industrial Light and Magic. Zaplanowanie zdjęć trwało prawie 5 miesięcy. Z tego pierwotnie tylko przez dwa dni zdjęciowe miano kręcić na zewnątrz. Ostatecznie wyszło osiem. Warto dodać, iż pracujący tu Hindusi robią to dużo częściej, ponieważ czyszczą elewację od zewnątrz, a także przeprowadzają pracę konserwacyjne.
Widok na Dubaj z Burj Khalifa
At the top
Główny taras widokowy na Burj Khalifa jest na 148 piętrze, zdecydowanie bardziej ekskluzywny, co za tym idzie droższy. Jest też drugi, na 124 piętrze, oczywiście wjeżdża się tam windą. Znajduje się tam obserwatorium At the Top. Jest tutaj kawiarnia, sklep z pamiątkami, gdzie można kupić certyfikat, że się było w najwyższym budynku świata. Po kręconych schodach można się dostać na wyższy taras (125 piętro). To właśnie At the Top jest tą zdecydowanie najbardziej popularną atrakcją Dubaju. Różnica w cenie między 124 a 148 piętrem jest bardzo zauważalna.
125 piętro
Bilet i ciekawostki (Burj Khalifa)
Ponieważ dużo ludzi chce zobaczyć panoramę Dubaju z tarasu Burj Khalifa, wizytę tę należy sobie wcześniej zarezerwować (np. na stronie At the top, można też sprawdzać Groupona, bo tam często są promocje). Inaczej mogą być problemy z wejściówkami, ale nie muszą, zależy od natężenia ruchu. Godzina na bilecie jest przybliżona, acz w bardzo ograniczonym zakresie.
Tak mniej więcej o pół godziny w tę czy we w tę da się to bez problemu przesunąć na miejscu. Przychodzi się z wydrukowanym voucherem i dalej wszystko idzie dość prosto, choć trochę trwa ze względu na ilość ludzi i kolejki. Gdy już potwierdziliśmy bilet, przechodzi się przez kontrolę bezpieczeństwa, a potem idzie do wind. Te są niesamowite, bardzo szybkie, a przy tym świetnie skalibrowane. Prawie się nie czuje ruchu, czy startu. Czuć za to zmiany ciśnienia w uszach. Na górze mamy już tyle czasu, ile potrzebujemy. Nikt nikogo nie pogania, choć przy windach na dół i tak najczęściej jest kolejka.
Taras widokowy
Na 124 piętrze
Widok na rozbudowujący się Dubaj trochę przypomina ten z samolotu. Na 555 czy nawet 452 metrach, ta wysokość staje się abstrakcją, nie czuje się jej. Staje się raczej odległością, dalekim horyzontem. Przy odpływie i przy dobrej widoczności można stąd dostrzec brzeg Iranu, oddalonego w prostej linii 100 kilometrów! Przy gorszej widoczności ciężko zobaczyć dalszą zabudowę Dubaju. Zaś jeszcze wracając do „Mission: Impossible”: hotele znajdują się w tym budynku do 8 piętra oraz na 38 i 39, w filmie wygląda to jeszcze inaczej. Podobnie zresztą jest z burzą piaskową, szczęśliwie dla pracujących tu Hindusów tak strasznie to nigdy nie wygląda.
Burdż Chalifa nocą
Dubaj z góry i dołu
Z Burj Khalifa można dwukrotnie obserwować zachód i wschód słońca: gdy podziwiamy zachód, należy najpierw oglądać słońce z poziomu ulicy, zaś potem wjechać na punkt widokowy, by podziwiać zachód raz jeszcze tego samego wieczora. Ze wschodem oczywiście postępuje się na odwrót: najpierw słońce wschodzi dla obserwatora na szczycie wieży, później dla obserwatora z poziomu ulicy. Trudniej też kupić bilety w okolicach zachodu, więcej osób chce tam wjechać na tą godzinę. Zresztą wiąże się z tym pewien kłopot natury religijnej: dla przebywających na górnych piętrach muzułmanów słońce zachodzi później, niż na poziomie gruntu. Ma to znaczenie na przykład podczas Ramadanu, gdy jeść można po zachodzie słońca. Stąd wytyczne duchownych muzułmańskich, by przebywający powyżej 80 piętra po zachodzie słońca (z ich perspektywy) odczekali 2 minuty, a przebywający powyżej 150 piętra – 3 minuty.
Fontanna przy Dubai Mall z góry
Dubai Mall
Jak wspominaliśmy, Burj Khalifa jest praktycznie częścią Dubai Mall. To duże centrum handlowe z lodowiskiem, kinem i wieloma innymi atrakcjami. Wieczorem można się załapać na pokaz największej choreograficznej fontanny na świecie. Zbudowana na 30-akrowym sztucznym jeziorze, długa na 275 metrów. Tryska wodą na wysokość do 152,4 metra, a na raz może wyrzuć w powietrze nawet 83 tysiące litrów wody! Nieźle jak na pustynny kraj. Oświetla ją prawie 7 tysięcy lamp i 25 kolorowych projektorów. Kosztowała ponad 200 milionów USD.
Uroczysta inauguracja fontanny i przy tym Dubai Mall miała miejsce w 2009 roku. Widowisko robi ogromne wrażenie: synchronizacja fontanny z muzyką jest bardzo precyzyjne, efekty świetlne i wodne olśniewające. Program pokazu bardzo dynamiczny, świetnie dopasowany do muzyki. Trafiliśmy na jakiś arabski rytm, uwspółcześnioną tradycyjną melodię tak kojarzoną z krajami arabskimi. Niekiedy można usłyszeć remiks motywu przewodniego z „Mission Impossible” – bardzo celnie! W repertuarze z filmowych kawałków jest też piosenka „Skyfall” w wykonaniu Adele i motyw przewodni z „Siedmiu wspaniałych”. Wieczorem nie tylko fontanna jest oświetlana. Na Burj Khalifa wyświetlane są kolorowe animacje na elewacji.
Dubai Mall
Oceanarium i dinozaur
Oceanarium w centrum handlowym, czemu by nie? Dubai Aquarium & Underwater Zoo to jedna z tych dodatkowo płatnych atrakcji. W akwarium jest około 300 gatunków morskich zwierząt, w tym rekiny. Prawdę powiedziawszy, nie zrobiło na nas dobrego wrażenia, zwłaszcza że bilet do tunelu pod wodą kosztował dużo, a odcinek do przejścia mały. Pod tym względem Dubaj ma jeszcze trochę do nadgonienia.
Dubai Aquarium
Otwarte jesienią 2008 roku Dubai Mall jest ogromne: ma powierzchnię 520 tysięcy kilometrów kwadratowych na 4 kondygnacjach, na parkingu mieści się jakieś 14 tysięcy samochodów. A i tak o późniejszej godzinie trudno o miejsce. Jest tutaj ponad 1200 sklepów i usług. Parking jest darmowy, a przy centrum jest też stacja metra. To dobre miejsce, by zostawić samochód i wyskoczyć stąd po Dubaju.
Diplodok w Dubai Mall
Dubai Downtown
Trzeba przy tym pamiętać, że Dubai Mall jest zaledwie częścią całego kompleksu Dubai Downtown. Jeszcze więcej sklepów? Na obszarze Downtown jest suk, taki elegancki, z górnej półki. Samo Dubai Mall jest bardzo różnorodne, jeśli chodzi o architekturę tego miejsca. Można mieć swój ulubiony zakątek. Nas zaskoczył choćby diplodok. Najbardziej kompletny odnaleziony szkielet diplodoka, przynajmniej według informacji podanych na ekranie przy szkielecie. Wyobrażacie sobie takie coś w którymś z naszych centrów handlowych? Oprócz tego w środku jest masa przeróżnych sklepów i restauracji, a co pewien czas jakieś ciekawostki, jak rzeźby. Natomiast najciekawsze wrażenie centrum robi właśnie zaraz po pokazie fontanny, gdy olbrzymi tłum ludzi wraca do środka. Wtedy w niektórych newralgicznych miejscach stoją osoby kierujące ruchem.
Śródmieście Dubaju w kinie
Miasto zaś dodatkowo zostało osławione dzięki głośnej książce „Dziewczyny z Dubaju” Piotra Krysiaka opisującej polskie celebrytki i modelki zajmujące się tu prostytucją. Niebawem premierę będzie miał film na podstawie tej książki. Wyprodukowała go Dorota Rabaczewska, czyli Doda. Film kręcono na lokacjach w Dubaju, ale również w Nicei czy Cannes.
Dubai Downtown to także inna lokacja filmowa. Kręcono tu ujęcia do stacji Yorktown w „Star Trek: W nieznane”. Tam również wykorzystano fragmenty dubajskiego Jumeirah Lake Towers oraz ujęć Seulu. Jeszcze inny film to bollywoodzki „Ki & Ka”, zresztą Dubaj pojawia się w wielu innych hinduskich produkcjach. Burj Khalifa został naruszony i nie trzyma się już pionu w katastroficznym filmie „Geostorm”. W „Dniu niepodległości: Odrodzenie” Burj nawet lata przez moment, zanim zostaje zniszczony. Ujęcia miasta pojawiają się też w „Wall Street: Pieniądz nie śpi” Olivera Stone’a. Więcej różnych rozpoznawalnych miejsc można znaleźć w chińskim „Kung Fu Yoga” z Jackie Chanem. Ujęcia znalazły się także we francuskim „Lwie” z Danym Boonem. Zaś kończąc temat filmowy, w okolicznych pustyniach kręcono „Syrianę”.
Fontanna w Dubai Downtown
Dubaj: Mall of the Emirates
Mall of the Emirates to kolejne wielkie centrum handlowe, odwiedzane rocznie przez około 40 milionów zwiedzających i klientów. Otwarte w 2005 roku, przebudowane w 2015 roku, o powierzchni około 220 tysięcy kilometrów kwadratowych, z parkingiem na ponad 7000 samochodów, bo jakoś do tych ponad 700 sklepów i usług trzeba dojechać. Przy Mall of the Emirates znajduje się Sheraton i Kempinsky, żeby przyjechać na zakupy nie na kilka godzin, ale na kilka dni.
Stok w Mall of Emirates
W centrum handlowym Mall of the Emirates jest Ski Dubai, czyli tor narciarski. Z kolejką linową. I śniegiem. I jest tam -2 stopnie Celsjusza. Ot zwykła atrakcja w galerii… Wejście tam jest płatne, jest wypożyczalnia sprzętu narciarskiego, dają ciepłe ubrania. Trochę tak szczęka opadła. Pojechać na narty do Dubaju, nocleg w Sheratonie, kolejka linowa i śnieg i cały czas jesteśmy w jednym centrum handlowym.
Dubai Downtown
Dubaj: Palm Jumeirah i Jumeriah
Jumeirah to obszar wybrzeża zajęty przez luksusowe rezydencje i hotele. Do lat 60. XX wieku zamieszkiwali go głównie rybacy i poławiacze pereł, w dobie rozwoju gospodarczego zaczęli osiedlać się tutaj zamożni Arabowie, wyrastały kolejne hotele. Jeden z kompleksów hotelowych obejmuje Souq Medinat Jumeirah, czyli luksusowy suk. Niewiele ma wspólnego z tym, co widzieliśmy choćby w Nizwie, ale dla bardzo bogatych turystów to dobre miejsce na zakupy: daje poczucie egzotyki, a jednocześnie jest okiełznane, bezpieczne i czyste.
Plaża na Palm Jumeirah
Dubaj: Burj Al Arab
Sztandarowym projektem Jumeirah jest Burj Al Arab, czyli Wieża Arabów lub Wieża Arabska. Ten ukończony w 1999 roku hotel (obecnie trzeci najwyższy na świecie) w momencie powstania był najbardziej luksusowym hotelem świata. Miał mieć oznaczenie 7-gwiazdkowego, ostatecznie ma 5 gwiazdek z dopiskiem Deluxe. Obecnie bardziej luksusowy jest Emirates Palace w Abu Zabi.
Burj Al Arab widoczny Jumeirah
Sztuczne wyspy
Burj Al Arab jest posadowiony na sztucznej wyspie, posiada tylko 28 użytkowych pięter, na których mieszczą się 202 apartamenty. Najmniejszy z nich ma „zaledwie” 169 m2, największy to aż 780 m2! Jednak przeglądając stronę internetową hotelu i zdjęcia pokoi to musimy przyznać, że nie są ładne. Dość kiczowate. Wnętrzarsko ładniejszy jest Emirates Palace. Ale to może tłumaczyć fakt, że Burj Al Arab jest chętnie rezerwowany przez Chińczyków – taki gust.
Jumeirah
U wybrzeży dzielnicy Jumeirah znajdują się słynne palmowe wyspy, z których największa i najbardziej znana jest Palm Jumeirah. Konstrukcja wyspy rozpoczęła się w 2001 roku, a już w 2006 roku pierwsi mieszkańcy wprowadzali się do swoich apartamentów. Gdy tak stoimy na tej wyspie, w ogóle nie mamy poczucia, że to jest wyspa, w dodatku sztuczna: jest naprawdę wielka i ma duże zagęszczenie apartamentowców wzdłuż głównej arterii – „pnia” Można też podejść na tutejsze plaże. W całym Dubaju jest ich kilka, niestety większość jest płatna. Najczęściej można za darmo zobaczyć sobie widoki i tyle. Czyli stoi się na chodniku i nie wchodzi na piasek, ochroniarze na to nie pozwalają. Zaś wracając do Palm Jumeiriah, ma ona własną kolejkę monoszynową, ot kolejny środek transportu. Widać stamtąd kolejne ciekawe miejsce, czyli Dubai Marina.
Suk w Jumeirah
Dubai Marina
Dubai Marina to dzielnica biznesowo-mieszkalna, która jest posadowiona wzdłuż sztucznego kanału łączącego się z obu stron z Zatoką Perską. Dubai Marina ma ośmiokilometrową trasę spacerową, Marina Walk, zrobioną wzdłuż wybrzeża sztucznego kanału. Po zmroku wygląda to super! Marina jest w całości zrobiona przez jednego dewelopera: Emaar Properties, a zaprojektowana przez kanadyjską pracownię projektową, stąd nie dziwi inspiracja podobną sztuczną mariną w Vancouver.
Dubai Marina
Wysokość wieżowców przeważnie mieści się w przedziale 250 – 300 metrów, ale jest także kilka o wysokości 350 do ponad 400 metrów i jeden jeszcze nie ukończony superwysokościowiec Pentominium, który ma sięgać 516 metrów.
Dubai Marina
Dubaj: Rezerwat Ras Al Khor
W Dubaju jest wiele niesamowitych rzeczy, w tym także częściowo sztuczny rezerwat przyrody. Ras Al Khor to mokradła obejmujące las namorzynowy, odbudowany i utrzymywany na zlecenie emira Dubaju, by zachęcić migrujące ptactwo do zatrzymywania się tutaj.
Rezerwat ten znajduje się na liście ramsarskiej, takim odpowiedniku listy UNESCO, ale obejmującej obszary wodno-błotne o znaczeniu międzynarodowym, zwłaszcza jako habitat ptactwa wodnego. W Polsce mamy 16 ObszarówRamsar, należą do nich choćby Stawy Milickie, Biebrzański Park Narodowy, czy Park Narodowy Ujście Warty. Wracając jednak do Ras Al Khor, ten został wpisany na listę ramsarską pod koniec 2007 roku jako pierwszy i najważniejszy obszar Ramsar ZEA na tej liście.
Wcześniej, bo w 1998 roku uznano Ras Al Khor za obszar zagrożony zagładą przez ludzką działalność, przede wszystkim postępującą urbanizację. Szejk Zajid, prezydent i główny założyciel ZEA, wydał prawo o obszarach chronionych w Dubaju. Ras Al Khor znalazł się pod protektoratem emiratu Dubaju. Od tamtego czasu znacznie wzrosły działania na rzecz ochrony Ras Al Khor i zapewnienia jego biologicznej różnorodności. Oczywiście, by ptaki czuły się tu lepiej, trochę teren dostosowano.
Ras Al Khor
Dubai Creek, Ramsar, ptaki i namorzyny
W tym hałaśliwym, rozrastającym się w błyskawicznym tempie mieście znajduje się oaza dla migrującego ptactwa. Zwłaszcza, że w bezpośrednim sąsiedztwie buduje się nowe centrum Dubai Creek, z budynkiem, który ma być jeszcze wyższy niż Burj Khalifa. Będzie mieć ponad 900 m. To niesamowity kontrast.
Widok na centrum
Ras Al Khor oznacza dosłownie „przylądek strumienia”. Obejmuje obszar 20 hektarów, będący rozlewiskiem Dubai Creek, który wpływa do Zatoki Perskiej. Wody tworzą liczne rozlewiska, płytkie laguny i bagniska. Woda słodka miesza się ze słoną, w tych warunkach rosną namorzyny. Jest przystankiem na trasie dla około 20 tysięcy ptaków reprezentujących 67 gatunków, migrujący na trasie wschodnia Afryka – zachodnia Azja. Najkorzystniejszym okresem do ich obserwacji jest zima i okresy przejściowe, kiedy nasilona jest migracja. Natomiast jak się doda różne ptaki nie migrujące, to można tu wypatrzyć ponad 270 różnych gatunków.
Dla turystów powstała ścieżka edukacyjna oraz czatownie rozmieszczone wokół obszaru. Wstęp jest bezpłatny, a na miejscu można zapoznać się z informacjami na temat ptaków żyjących w rezerwacie. Z powodu bogactwa gatunków, czatownie są dość mocno oblegane przez wielbicieli ptasiej fotografii.
Flamingi
Obserwowanie flamingów
Ras Al Khor jest znany przede wszystkim ze stad flamingów różowych. Kolor zawdzięczają czerwonemu barwnikowi zawartego w ciałach pożeranych przez nie skorupiaków. Tutaj są one dokarmiane. Ptaki jednak nie trzymają się sztywno granic rezerwatu, można je wypatrzyć w różnych częściach miasta. Zaś samo Ras Al Khor jest także dobrym miejscem na oglądanie dubajskiej panoramy, choćby gdy Burj Khalifa zaczyna się mienić kolorowym oświetleniem. Jedyny problem to zdecydowanie małe, acz darmowe parkingi.
Flamingi
Stary Dubaj – Bur Dubai
Dubaj ma swoje Stare Miasto. Trzeba tylko wziąć poprawkę na to, że to „stare miasto” w większości pochodzi z lat 60., kiedy to zaczął się okres szybkiego bogacenia miasta dzięki wydobyciu ropy naftowej.
Muzeum Dubajskie i fort Al Fahidi
Tym niemniej warte zobaczenia jest Muzeum Dubaju, mieszczące się w forcie Al Fahidi. Al Fahidi to nazwa najstarszej dzielnicy współczesnej historii Dubaju, która sięga połowy XIX wieku, kiedy to Dubaj był osadą rybacką i poławiaczy pereł. Dubajskie perły są zresztą wspomniane przez weneckiego kupca żyjącego w XVI wieku. Jednak większość XIX wiecznych zabudowań to chaty z suszonej gliny, kryte palmowymi liśćmi. W XVI wieku nie wyglądało to lepiej, a prawdopodobnie dokładnie tak samo. W Muzeum Dubaju można poznać historię miasta od najstarszych znalezisk archeologicznych, przez XVI-wieczne wzmianki o mieście, epokę przed-naftową i wreszcie gwałtowny rozwój w epoce ropy, zapoczątkowanej w latach 60. odkryciem złóż ropy naftowej w wodach terytorialnych. Muzeum jest nowoczesne, ma ciekawą ekspozycję, choć czasem tablice z opisami są słabo oświetlone.
Dubai Creek
Malowniczy jest też widok na Dubai Creek, po którym można się przepłynąć tradycyjną rybacką łodzią. Nazywa się je abra, dziś jednak pełnią głównie rolę turystycznych taksówek, oraz statków wycieczkowych (te drugie są zdecydowanie droższe i mają swoich naganiaczy). Warto się przespacerować uliczkami Al Fahidi – klimatyczne miejsce, daje wgląd w tradycyjne arabskie miasteczko, jakim jeszcze niedawno był Dubaj. W okolicy są też targi hinduskie.
Można też zobaczyć z zewnątrz dwór Jego Wysokości Emira Dubaju, premiera i wiceprezydenta Zjednoczonych Emiratów Arabskich Mohammeda bin Rashid Al Maktoum. Oczywiście z zewnątrz.
Okolice toru wyścigowego
Dubaj: Suk – Deira
Po drugiej stronie rzeki w dzielnicy Deira znajduje się kolejna bardziej tradycyjna atrakcja, czyli suk. Dziś zdecydowanie bardziej turystyczny, ale też warty zobaczenia. Złoty Suk w Dubaju, czyli dobre miejsce na zakupy, oblegane przez turystów. W sklepach ze złotem najczęściej widać Arabów i Rosjan, co zrozumiałe. Dla tych ostatnich to sprzedają nawet złote krzyże. Mogą nie lubić symbolu chrześcijaństwa, ale pieniądz jest pieniądz. Z przypraw najbardziej widoczne są stosy drogocennego szafranu z Iranu. Oprócz tego kaszmirowe chusty i mnóstwo pamiątek.
Suk
Tu też wrócimy do „Mission: Impossible”. Ethan Hunt wybiegając z Burj Khalifa wbiega gdzieś w stare miasto. Patrząc na odległość tych miejsc, to jest tam niezły skok w akcji. Ale to przecież niemożliwa misja.
Złoty suk (Dubaj)
Parki rozrywki i inne atrakcje
Dubaj ma też wiele miejsc typowo rozrywkowych. Od parków rozrywki, przez ciekawe ogrody, po lokale rozrywkowe. Tych ostatnich nie ma dużo, nie są też jakoś wybijające, ale są. Jeśli ma się pieniądze, to znajdzie się tu wszystko, włącznie z alkoholem. Jest nawet kościół katolicki. A co ważniejsze, to bardzo bezpieczne miejsce. Jedyne co nas rozczarowało, to samochody. Podobno nawet policja miała jeździć jakimiś kosztownymi brykami, ale nie widać tego aż tak bardzo na ulicach.
Natomiast z dodatkowych atrakcji można tu obejrzeć przepiękne ogrody, parki tematyczne, ale dodatkową atrakcją są też wyścigi wielbłądów. Te organizowane są pod Dubajem, przede wszystkim w okresie zimowym. Choć nawet jest strona z informacją, niestety nie jest ona aktualizowana na bieżąco, więc najlepiej poprosić w hotelu o sprawdzenie, kiedy takie wyścigi się odbywają. Alternatywą jest też skorzystanie z google’a i sprawdzenie pośredników. Jeśli mają termin dostępny na dany dzień, to śmiało można wziąć samochód/taksówkę i pojechać.
Targ przypraw
Poruszanie się po mieście
Na koniec małe sprowadzenie na ziemię. Prowadzenie samochodu i nawigowanie po Dubaju to jakiś koszmar. Mapy Google nie są zbyt aktualne, nie nadążają za zmianami, GPS nie zawsze dobrze łapie poziom ulicy zwłaszcza na dużych skrzyżowania, olbrzymi ruch i polska kultura jazdy (lub raczej jej brak) oraz liczne rozjazdy powodują problemy. A gdy się źle zjedzie, to do nadrobienia jest 10 – 20 kilometrów! Innymi słowy, jak się nie zna Dubaju, to technika nie zawsze pomoże szybko podejmować decyzje. Jeśli mamy przejechać głównymi arteriami, bądź bardziej bocznymi drogami, to wystarcza. Ale jeśli trzeba krążyć po ślimakach, to niestety należy poświęcić temu więcej czasu na ewentualne błędy.
Nam było szkoda się tłuc po Dubaju w ten sposób, więc postawiliśmy zostawić auto na parkingu Dubai Mall (gdzie i tak jechaliśmy ze względu na Burj Khalifa). Takie rozwiązanie ma dwie zalety. Stąd było dość blisko do metra (które jest połączone z Dubai Mallem), a dwa parking jest darmowy. Dubaj jest olbrzymi, pełny aut więc parkingi są tu niestety płatne. Malle są bardzo dobrą darmową alternatywą, ale trzeba zająć miejsce z samego rana – potem jest tłoczno.
Trasa metra
Dubaj: Metro pierwszej klasy
Metro w Dubaju w połączeniu z tramwajem i taksówką to efektywny, bezstresowy i stosunkowo tani sposób podróżowania. O ile nie kupimy biletu na pierwszą klasę. Tak, metro ma wagony pierwszej klasy. W pełni zautomatyzowane metro zostało uruchomione w 2009 roku, ma dwie linie liczące razem 75 kilometrów, przez co jest jedną z najdłuższych sieci transportu szynowego zautomatyzowanego, czyli bez maszynisty. Wyprzedza je tylko kolejka w Vancouver (79 km) i Singapurze (97 km linii zautomatyzowanej). Za to Red Line o długości 52 km jest najdłuższą pojedynczą zautomatyzowaną linią. W Emiratach musi gdzieś być jakiś rekord. Oprócz wagonów pierwszej klasy (konkretnie to „złotej” klasy), jest także wagon dla kobiet i kobiet z dziećmi.
Wystawa samochodów w Dubai Mall
Metro kursuje co jakieś 2 – 3 minuty, jest całe klimatyzowane, szybko się fajnie jedzie. Do 2025 roku ma być w sumie 221 km trasy metra, dla porównania londyńskie metro liczy 402 kilometry długości. Jest kilka typów biletów i kart pre-paidowych jak choćby karta NOL. To jest warte rozważenia, gdy w Dubaju zostaje się dłużej (choć jest też czerwona, papierowa karta NOL idealna na małą liczbę przejazdów). Nam wystarczył bilet 24-godzinny na metro (plus tramwaje wliczone w cenę). Do reszty zaprzęgliśmy samochód.
Taksówki w Dubaju
Taksówki nie należą do drogich, przynajmniej jeśli nie wpadnie się w korki. Liczy się bowiem czas jazdy, nie kilometry.
Burj Al Arab z plaży
Ogrom wrażeń z samego tylko Dubaju jest przytłaczający. To nie jest miasto historyczne, z bogatą kulturą czy tradycjami. To nowoczesna metropolia, zaplanowana z głową, gdzie widać, że nie szczędzono kosztów. Z jednej strony więc mamy efekt wow, z drugiej taki facepalm. No i jeszcze megalomania, lotnisko ma być największe (DXB ma mieć pięć pasów startowych), najwyższy budynek, największe ogrody miejskie i tak dalej. Bardzo intrygujące miejsce.
Zaś poza filmami Dubaj to dość popularne miejsce na wakacje czy urlop, zarówno dla osób preferujących zwiedzanie, jak i innego typu rozrywki. Jest tu naprawdę sporo rzeczy do oglądania. Choćby niesamowicie zadbane parki rozrywki lub kwiatowy Dubai Miracle Garden.
Dubaj nocą
Jeśli spodobał Ci się wpis, polub nas na Facebooku.
Jedną z dość często oferowanych wycieczek na Zanzibarze jest ta na Prison Island – Changuu. Dziś to przede wszystkim wyspa żółwi i ich rezerwat, więc nie mogliśmy sobie odpuścić takiej okazji. Miejsce to czasem jest nazywane w sieci sanktuarium żółwi. Z angielskiego sanctuary znaczy także rezerwat lub azyl i to właśnie ta druga nazwa polska jest chyba najtrafniejsza.
Rozgwiazda
Changuu lub Prison Island
Wycieczkę na Prison Island bardzo łatwo kupić w Stone Town na Zanzibarze. Oferują ją praktycznie wszystkie biura, a także osoby zaczepiające na ulicy, jak również hotele chętnie pomogą nam w organizacji. To bez wątpienia jest coś co warto zobaczyć będąc na Zanzibarze.
Plaża na Changuu (Prison Island)
Sama wycieczka składa się z trzech części. Pierwsza to dopłynięcie na wyspę. Łódek jest wiele, turystów zresztą też. Choć wyglądają na starsze, w większości są to łodzie silnikowe. Sama przeprawa z Zanzibaru na Prison Island trwa więc dość krótko, ot taki przyjemny, acz krótki rejs.
Żółwie olbrzymie
Kwarantanna i więzienie
Następna część, to zwiedzanie samej wyspy. Prison Island to tylko jedna z kilku nazw. Oficjalna to Changuu, ale w użyciu jest jeszcze Quarantine Island i Kibandiko. Nazwa Changuu pochodzi z masajskiego i oznacza jeden z gatunków ryb tu występujących. Sama wyspa jest niewielka, ma jakieś 800 metrów długości. Przez wiele lat była nieużywana. Dopiero w 1860 Sułtan Zanzibaru oddał ją dwóm Arabom, którzy zbudowali tu więzienie dla zbuntowanych niewolników. Gdy jednak Zanzibar stał się brytyjskim protektoratem, wyspa została odkupiona przez nowe władze. Początkowo zaczęto tu budować więzienie z prawdziwego zdarzenia, ale nigdy nie zostało one użyte. Przekształcono je na miejsce kwarantanny. Brytyjczycy bardzo bali się epidemii żółtej febry i innych chorób. Potem jednak chyba nikt nie miał pomysłu jak wykorzystać tę wyspę.
Żółwie olbrzymie
Żółwie olbrzymie
Z czasem sama pojawiła się potrzeba. W 1919 Królestwo Seszeli podarowało Zanzibarowi cztery żółwie olbrzymie. Te trzeba było, gdzieś trzymać. Zwierzęta zadomowiły się na Zanzibarze, zaczęły rozmnażać, ale jednocześnie im było ich więcej, tym częściej były kradzione czy zabijane. Gatunek Aldabrachelys gigantea jest narażony na wyginięcie, więc ostatecznie przeniesiono żółwie na wyspę, gdzie miały być bezpieczniejsze. I faktycznie są. Znajduje się tam obecnie całe ich sanktuarium. Trudno to nazwać rezerwatem, bowiem jest to bardziej wielki wybieg niż naturalne środowisko.
Żółw olbrzymi zazwyczaj jest trochę mniejszy od żółwia słoniowego z Galapagos, ale tylko niewiele. Obecnie naturalnie występują w atolu Aldabra na Seszelach. Występowały też na innych wyspach w regionie, ale zostały przetrzebione wpierw przez Arabów, potem przez Holendrów. Populacja na Changuu jest dziś jedną z ważniejszych w celu zachowania gatunku.
Żółwie olbrzymie
Żółwie na Prison Island
Lądując na Prison Island chwilę można pocieszyć się plażą, zdecydowanie ładniejszą niż tą wokół Kamiennego Miasta. Można tam znaleźć i kraby i rozgwiazdy. Potem idzie się do żółwi. Mieszkają one na ogrodzonym terenie. Formalnie nie można ich karmić zgodnie z regułami, ale przy wejściu dostajemy liście. Raczej chodzi o to, by nie karmić ich czymś, co mogłoby im zaszkodzić.
Małe żółwie i mniejsze gatunki
Duże osobniki chodzą sobie samodzielnie po tym terenie, mniejsze oraz przedstawiciele innych gatunków trzymane są w szopach, by duże (i ludzie) ich nie rozdeptały. Jednocześnie obsługa cały czas patrzy na nas, by przypadkiem nikt nie skrzywdził tych żółwi. Natomiast właśnie te inne gatunki sprawiają, że dziś jest to przede wszystkim wyspa żółwi.
Żółw olbrzymi
Każdy z gadów ma na skorupie wpisany wiek. Najstarsza żółwica miała zapisany numer 192. Łatwo ją rozpoznać, bo ma uszkodzoną skorupę (spadła na nią kiedyś gałąź, ale gadzina trzyma się całkiem dobrze).
Żółw olbrzymi
Pozostałe atrakcje wycieczki na Changuu
Dalej można przejść do części z dawnym więzieniem, po drodze zaś możemy spotkać dikdiki i pawie. Ale powiedzmy sobie szczerze, jeden postkolonialny budynek to właściwie dodatek do żółwi. Zwłaszcza, że więzienie nie wykorzystuje swego potencjału historycznego. Bardziej chcą zrobić z tego przyjemne miejsce.
Żółwie olbrzymie, czyli Changuu lub Prison Island, albo wyspa żółwi koło Zanzibaru
Ostatnia możliwa atrakcja to snoorkling nad rafą koralową. Można się zatrzymać przy powrocie. Przy wejściu do żółwi znajduje się też basen i przebieralnia z których można skorzystać.
Zabudowania dawnego więzienia
Czas na wyspie formalnie nie jest limitowany. Natomiast przewodnikom zależy na zrobieniu jak największej ilości kursów, więc się trochę niepokoją. Są uzależnieni od tego, kiedy my będziemy chcieli wracać.
Dawne więzienie (Prison Island)
Jeśli ktoś ma chwilę na Zanzibarze i zastanawia się co robić, to z pewnością jest to wycieczka z której warto skorzystać i zobaczyć na własne oczy to miejsce.
Transport między Changuu a Zanzibarem
Jeśli zainteresował Cię ten wpis, przeczytaj inne o Tanzanii, na naszym tanzańskim szlaku i polub nas na facebooku.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these cookies, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may have an effect on your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.