Jedną z bardziej popularnych jednodniowych wycieczek z Diani Beach czy nawet Mombasy jest wyprawa na wyspę Funzi (Funzi Island). Reklamowana jest jako miejsce, gdzie można zobaczyć krokodyle, czy doświadczyć prawdziwego lokalnego życia. Ładna ze względu na las namorzynowy, ale jednocześnie jest to dość komercyjne miejsce.
Spis treści
Wyspa Funzi (Funzi Island)
Na początek warto zwrócić uwagę na to, że Funzi znajduje się na południowej części wybrzeża, niedaleko granicy z Tanzanią. To wyspa przy zatoczce i ujściu rzeki Ramisi. Okolice są porośnięte namorzynami, w których żyją wspomniane krokodyle oraz ptaki. Zazwyczaj jedzie się tu na jednodniową wyprawę. Częściej z Diani, z Mombasy czasem jest drożej albo niektóre biura nie chcą odbierać ludzi (dodatkowy koszt przejazdu, zwłaszcza gdy trzeba przeprawiać się promem). W każdym razie wyprawa składa się z trzech segmentów – zwiedzania wioski, plażowania i rejsu w namorzynach. Dodatkowo pływa się też po zatoczce. Kolejność atrakcji zależy od dnia, gdyż zmienny jest poziom morza. Z namorzynami czeka się na przypływ.
Wycieczka na wyspę Funzi
Po odebraniu przez kierowcę zazwyczaj czeka nas jeszcze kilka przystanków w innych hotelach, by zebrać więcej turystów. Grupy liczą zazwyczaj kilka – kilkanaście osób. Potem przyjeżdża się do wioski przed Funzi, gdzie czeka nas mały poczęstunek i wprowadzenie. Następnie idzie się do łodzi. W naszym przypadku były dwie: jedna niskopokładowa, służąca do transportu między brzegiem a drugą z głębszym zanurzeniem. Ten statek był podstawowym transportem po okolicach Funzi. Tam też czekały owoce czy woda pitna. Warto dodać, że wejście na niskopokładową łódź wiązało się z moczeniem nóg w wodzie. Nie dopływa ona do brzegu i nie ma tu pomostów.
Wioska i szkoła
Zaczęliśmy od zwiedzania wioski. Na Funzi mieszka plemię Shirazi, w większości są to muzułmanie. Jedyna na wyspie osada liczy sobie jakieś 1500 osób. Opowiadano nam, że jest naturalna, nieturystyczna i rzadko odwiedzana. Zakładając, że jest kilku touroperatorów, którzy przybywają tu przynajmniej dwa – trzy razy w tygodniu (jak nie częściej), trudno w to uwierzyć. Sama wioska nie ma szczególnych atrakcji. Po prostu się przez nią przechodzi i można robić zdjęcia. Jest kilka miejsc, na które zwraca się szczególną uwagę, jak choćby miejsce gdzie, produkuje się olejki z kokosa (można je kupić), albo mały targ, na którym są sprzedawane rękodzieła – chusty i inne rzeczy wyglądające jakby przyjechały z chińskich fabryk.
Szczególnym miejscem jest szkoła. Organizatorzy zachęcają, by zabrać coś dla dzieci, na przykład ołówki, zeszyty. Można je nawet kupić na miejscu, jeszcze przed wypłynięciem. W szkole wchodzi się do jednej z klas, lekcje są przerywane, a dzieci śpiewają turystom piosenki. Potem idzie się do pomieszczenia, w którym można złożyć datki. Mówiąc wprost, wygląda to źle. W Ngorongoro widzieliśmy szkołę Masajów, tam jednak przerwanie lekcji nie wyglądało na starannie wyuczone i wyreżyserowane (może nie było aż tak częste).
Sama wioska jest stosunkowo biedna, ale trudno stwierdzić, czy jest ona dobrym przykładem prowincji Kenii i jej prawdziwego życia. Niestety przybywający tu licznie turyści nie tylko zakłócają jej normalny rytm, ale wręcz odnosi się wrażenie, iż całość została ułożona pod gości i „pomaganie”. A przy tym nie daje się tu ludziom „wędki” tylko „rybę”. Mimo iż wiadomo, czego się spodziewać po zwiedzaniu takiej wioski, to jednak zrobiła ona jeszcze gorsze wrażenie. Można też znaleźć wpisy w sieci, że to w ogóle jest ustawka, a fanty czyli wazungu są odsprzedawane kolejnym turystom. Trudno nam to zweryfikować, wówczas nawet „ryby” by się nie dawało.
Plaża na wyspie Funzi
Drugi przystanek na wyspie Funzi to plaża. Gdy jest odpływ, część jasnego piasku tworzy wysepkę. Można sobie po niej pospacerować, można też się pokąpać. Tę część wyprawy można ocenić neutralnie, jak ktoś lubi coś takiego, to fajnie. Ale z drugiej strony wypoczywając w Diani Beach czy nawet w Mombasie można wygospodarować sobie dość czasu na wypoczynek na plaży. Ta ma jedną zaletę: nie ma naganiaczy i jest bliżej natury.
Tu warto wspomnieć, że akurat nie te plaże udostępniane turystom, ale inne w okolicy upodobały sobie żółwie morskie. Wychodzą tu i składają jaja. Nie są jednak niepokojone i nie można tego zwiedzać jak w Ras Al Jinz czy w Kosgodzie.
Gwiezdno-wojenny lunch
Po plażowaniu był lunch. Jest tu kilka restauracji, specjalnie dla turystów. Jedną z nich, akurat tę, którą odwiedzała nasza wycieczka, prowadzi Hassani Shapi, który ma na swoim koncie kilka występów filmowych. Między innymi jako Eeth Koth w filmie „Gwiezdne Wojny Część I Mroczne widmo”. Pomijając nawiązanie tu warto pochwalić ten przybytek „Funzi Kinazini”. Bardzo dobre jedzenie i spory wybór, w tym także lokalnych specjałów. Wegetarianie także będą zadowoleni.
Funzi i las namorzynowy
Ostatnia część to rejs po lesie namorzynowym. Tym razem płynie się już tylko na niskopokładowych łodziach, niestety z silnikiem, więc jest dokładnie ten sam problem, który był na Madu Ganga (płoszy się zwierzęta). Organizatorzy mówią, że to okazja do zobaczenia krokodyli, ale te raczej będą pochowane i silniki ich nie zachęcą. Szansa jest, niestety raczej niewielka. Z ptakami było lepiej niż w Madu Ganga, ale gorzej niż nad jeziorem Naivasha.
Sam rejs po lesie namorzynowym jest jednak bardzo przyjemnym doświadczeniem. I mówiąc wprost, był najbardziej wyczekiwanym punktem wyprawy do Funzi i tu oczekiwania zostały spełnione, pomimo braku krokodyli. To dość malownicza okolica, a i sam rejs trwał całkiem długo. Dla niego warto było wybrać się na Funzi. Oczywiście organizują go już przy odpowiednim poziomie wody. W naszym przypadku trochę pogoda nie dopisała i spadł deszcz, ale na szczęście nie padało przez cały czas trwania rejsu. Potem czeka nas powrót do samochodu i odwózka do hoteli. Las namorzynowy dość mocno wyróżnia się na tle tego, co mogliśmy zobaczyć w Kenii. Właśnie dlatego warto było go zwiedzić. Reszta atrakcji Funzi nie każdemu podejdzie, lepiej wiedzieć, czego się spodziewać.
Jeśli podobał Ci się ten wpis, polub nas na Facebooku.
Szlak kenijski | ||
Wyspa Funzi |