Sinharaja: rezerwat, pijawki, pierwotny las deszczowy na Sri Lance

Paprocie w Sinharaja

Rezerwat leśny Sinharaja to ostatni nienaruszony obszar pierwotnego lasu deszczowego na Sri Lance i jeden z nielicznych takich na całym świecie, nietkniętych przez cywilizację. W roku 1978 został wpisany na światową listę rezerwatów biosfery, a dziesięć lat później trafił na listę UNESCO.

Rezerwat Sinharaja

Sinharaja to nieduży rezerwat: mierzy zaledwie 21 kilometrów długości i do 7 szerokości (88,6 km2 powierzchni). Mimo to obfituje w faunę i florę, a wiele gatunków jest unikatowych dla Cejlonu. Ponad 60% z występujących tutaj drzew to gatunki endemiczne, niektóre z nich rzadko występujące. Z łącznej liczby 23 endemicznych gatunków ptaków Sri Lanki, aż 20 można spotkać tutaj. Nazwa składa się z dwóch członów – sinha – lew, raja – król, znaczy to tyle co królestwo lwa. Lwów oczywiście tu nie ma.

Lwy na Sri Lance w naturze i kulturze

Kwestia lwów na Sri Lance jest dość ciekawa. Przeciętni Lankijczycy sami nie wierzą, by kiedykolwiek lwy tu faktycznie występowały. Bardziej dopatrują się tu wpływów z Indii i pewnego symbolizmu. Natomiast istniał kiedyś gatunek zwany lewem cejlońskim (Panthera leo sinhaleyus). Lew cejloński lub lew lankijski wymarł jednak jakieś 37 tysięcy lat temu, zanim pojawili się na wyspie współcześni ludzie. Sam lew jest symbolem Sri Lanki obecnym na jej fladze, czasem też w nazewnictwie jak w przypadku Singiriji. Złoty lew symbolizuje etykę i dążenie do pokoju. W symbolice Sri Lanki lew pojawił się wraz z księciem Vijayą. Vijaya jest postacią na wpół mityczną. Był pierwszym królem Sri Lanki, a jego panowanie zakończyło się gdzieś około 505 wieku przed naszą erą.

Wśród legend na jego temat jest jedna powiązana z lwem. Otóż w południowych Indiach żyła księżniczka, którą porwał bandyta zwany Lwem. W niewoli księżniczka powiła mu dwoje dzieci, syna i córkę. Syn (Vijaya) z czasem zabił Lwa, za co został nagrodzony (bo zabił banitę) i ukarany jednocześnie (za ojcobójstwo). Musiał zostawić swój kraj i wyprawiono go za morze. Trafił na Cejlon, gdzie rozpoczął jego kolonizację. Lew w heraldyce Sri Lanki to wpływ indyjski, który jest obecny według jednych informacji od czasów panowania Vijaya, według innych gdzieś od 486 roku przed naszą erą, czyli tuż po jego panowaniu.

Zwierzęta w Sinharaja

Choć w rezerwacie nie ma lwów, można spotkać wiele innych zwierząt. Właśnie – „można spotkać” a „spotkać” to w Sinharadży dwie różne kwestie. Ze względu na intensywną wegetację, czyli mówiąc prościej – gęsty las – trudno wypatrzyć jakieś zwierzęta. Tak naprawdę to łatwo przeoczyć nawet pijawki, dopóki nie podwinie się nogawek. W teorii można tutaj spotkać słonia, żyje ich kilka na terenie parku, jest kilkanaście lampartów, a najbardziej powszechnym większym ssakiem jest endemiczny gatunek koczkodana, lutung białobrody (Semnopithecus vetulus, po angielsku „o purpurowej twarzy” – purple-faced langur). Z ptaków udało nam się spotkać parę kurów cejlońskich i jednego młodego samca, wyraźnie mniej kolorowego od dojrzałego osobnika. Tu warto dodać, że kur cejloński (Gallus lafayettii) to ptak narodowy Sri Lanki, bardzo blisko spokrewniony z naszą kurą domową.

Oprócz tego natknęliśmy się na kilka gadów: kameleony i wąziutkie, zielone węże bicze oraz płazy i bezkręgowce, w tym duże, kolorowe ślimaki. Z roślin szczególnie podobał nam się krzew z dzbanecznikami, storczyki i rattan oraz stare, zdrewniałe liany.

Prawda jest taka, że nie zobaczylibyśmy w rezerwacie Sinharaja nawet tej garstki zwierząt i unikatów ze świata roślin, gdyby nie przewodnik, który jest obowiązkowym dodatkiem do biletu wejściowego. Jego zadaniem było nie tylko oprowadzenie nas po rezerwacie, ale także wypatrywanie ciekawych roślin i zwierząt. Przy okazji oczywiście opowiada, a także wybiera szlak. Samodzielnie, nie wiedząc czego się szuka, można przejść obok i nawet nie zauważyć jaszczurki.

Pijawki na Sri Lance

Jedyne zwierzęta, które rzucają się w oczy w dużej ilości to pijawki (ang. leech). Pijawki na Sri Lance nie są niebezpieczne, nie przenoszą chorób, ale są uciążliwe. Pojedyncze ugryzienie nie jest problemem, zresztą niektórzy płacą za to spore pieniądze. Co ważniejsze nie boli, praktycznie się go nie czuje. Czasem można tylko zobaczyć grubą, opitą pijawkę schodzącą z człowieka, albo cieknącą krew. Swędzenie zaczyna się później i trwa dość długo, gojenie niestety też zajmuje czas. Ostatnie ślady po pijawkach zeszły z nas po trzech miesiącach (samo swędzenie ustało jakoś po miesiącu). Podstawową ochroną na pijawki są specjalne skarpety. Można je kupić przy wejściu. Często zakłada się też skarpety na spodnie, tak by ograniczyć wystawienie skóry. Coś podobnego widzieliśmy także w parku Khao Yai w Tajlandii.

To wszystko pomaga do pewnego stopnia. Za to na ściąganie, czy raczej odrywanie pijawek z butów czy skóry dobrze sprawdzają się repelenty (w naszym przypadku Off tropical). Większość pijawek żyje w wodzie, jednak na Sri Lance występuje gatunek – pijawka cejlońska (Haemadipsa ceylonica), który szuka swoich ofiar na lądzie. Chodząc po lesie przewodnik nawet nam pokazywał jak te bardzo drobne i cieniutkie pierścienice próbują wejść na człowieka. Wyczuwają go i starają się na niego wleźć.

Przewodnik z rezerwatu Sinharaja pomógł nam także uporać się z pijawkami, które na mokrej ściółce tylko czekały na coś stałocieplnego. Pierwsze nasze doświadczenie z pijawkami miało miejsce na starej plantacji herbaty w Kandy, na lokacji z Indiany Jonesa. Natknęliśmy się na nie przy Szczycie Adama, acz tam szczęśliwie to nie my mieliśmy tę wątpliwą przyjemność. Tu, w dużej ilości, już raczej budziły irytację, niż przerażenie. I faktycznie Sinharaja ma opinię lasu czy rezerwatu pijawek, zasłużenie.

Zwiedzanie Sinharaja

Sinharaja jest bardzo zróżnicowanym miejscem, także ze względu na góry. Wiele osób (i wycieczek) wjeżdża tam od południa. Z tego, co ustaliśmy, tam wycieczki są zdecydowanie bardziej turystyczne. Z jednej strony droższe, a przy tym często liczniejsze (te tańsze wersje), ale z drugiej są dodatkowe atrakcje, jak możliwość kąpieli w wodospadach. No i szlaki są bardziej wydeptane. Do południowego wejścia trzeba się kierować na miejscowość Deniyaya. Standardowo robi się tam jeden z kilku szlaków do wyboru, których długość liczy się w wodospadach.

My wybraliśmy północne wejście. Samochodów z turystami na parkingu było zaledwie kilka. Przewodników czekających na oprowadzanie wielu. Bilet jest stosunkowo tani, jak na ceny wejściówek na Sri Lance. Przewodnik zaś jest darmowy (choć napiwek jest wskazany, ale sam się o niego nie dopominał). Właśnie kwestie cen i napiwków podobno inaczej wyglądają na południu. Nie weryfikowaliśmy tego. By dojechać do północnego wejścia należy kierować się na miejscowość Weddagala, a potem już na wioskę Kudawa. Wodospady też tu są, ale trasa jest już bardziej indywidualna.

Tu przewodnik nie czeka na to, by mieć grupę osób. Więc prowadził nas tylko we dwójkę. Trasa jest ustalana w zależności od czasu, wytrzymałości i warunków pogodowych, a także preferencji odwiedzających. Część faktycznie szliśmy ścieżką, ale też weszliśmy w las. Nam ta północna część bardzo przypadła do gustu, właśnie ze względu na jej naturalność, dzikość i brak ingerencji człowieka.

Jeśli spodobał Ci się wpis, polub nas na Facebooku.

Szlak lankijski
Sinharaja
Share Button

Komentarze

Rekomendowane artykuły