San Cristóbal (Chatham Island), Galapagos: lwy morskie, rafy

Lew morski na San Cristóbal

Wyspa San Cristóbal (angielska nazwa Chatam Island) to piąta co do wielkości (558 km2) i najbardziej na wschód położona wyspa archipelagu Galápagos (taką o liczącej się powierzchni). Dziś jednak otwiera się coraz bardziej na turystykę. My przybyliśmy tu na jeden dzień, głównie by zobaczyć tutejsze plaże i uprawiać snorkeling nad rafami. Ale można tu spędzić więcej czasu, eksplorując wyspę.

Wyspa San Cristóbal na Galapagos

San Cristóbal ma mniej więcej jedną trzecią liczby ludności, co Santa Cruz (około 6 tysięcy), ale nadal jest to za wiele, by naprawdę skutecznie ochraniać tutejszą przyrodę. Z roku na rok, wyspa zmienia się w kolejny raj turystyczny. Jest to obok San Cristobal jedyne miejsce na Galapagos, posiadające regularne połączenia lotnicze z kontynentalnym Ekwadorem. To także wyspa, na której żyją żółwie słoniowe, ale by je zobaczyć, to raczej trzeba się wybrać do ośrodka, który jednak znajduje się daleko od głównego miasta wyspy, czyli Puerto Baquerizo Moreno. Znów raczej nie ma dużych szans na zobaczenie ich na dziko w naturze.

Wyspa obecnie nazywana San Cristóbal jako pierwsza była stale zasiedlona dzięki małemu jeziorku kraterowemu El Junco, jedynemu stałemu źródle słodkiej wody na archipelagu; tutaj też był pierwszy przystanek HMS Beagle podczas wyprawy w 1835 roku. Niecałe pół wieku później na San Cristóbal założono kolonię karną dla więźniów z lądowego Ekwadoru. Zajmowali się uprawą ziemi, rybołówstwem i hodowlą bydła nie tylko na własne potrzeby, ale i na eksport na stały ląd. Można sobie wyobrazić, jak takie duże uprawy kawy, manioku, trzciny cukrowej, a także rybackie połów ryb miały wpływ na nienaruszony dotąd ekosystem. W późniejszych latach więzienie przekształcono w bazę wojskową; obecnie Ekwador zezwala amerykańskim samolotom wojskowym na używanie tutejszego lotniska.

Zwierzęta San Cristóbal

Na San Cristóbal przypłynęliśmy głównie dla uszanek galápagoskich (Zalophus wollebaeki), które są tutaj szczególnie liczne. Można je napotkać chociażby na Playa Loberia lub Punta Carola, które są popularnymi celami wycieczek z Puerto Baquerizo Moreno. Częściej uszanki nazywa się lwami morskimi i taka jest zarówno nazwa angielska (sea lion, a w tym przypadku Galápagos sea lion), jak i hiszpańska (León marino de las Galápagos lub lobo marino – wilk morski). U nas uszanka. Będziemy więc używać wymiennie nazwy uszanka galápagoska i lew morski z Galápagos. Oczywiście można je zobaczyć też na innych wyspach archipelagu i praktycznie wszędzie je widywaliśmy.

Wcześniej uznawano je za podgatunek uszanki kalifornijskiej, lecz obecnie opisuje się je jako oddzielny gatunek. Są od nich nieco mniejsze, ale dwa metry długości oraz blisko czterysta kilo żywej wagi – takie rozmiary mogą osiągać – robią wrażenie. Żyją 15 do 24 lat. Zamieszkują wszystkie większe i wiele z mniejszych galápagoskich wysp, ale spotyka się je także na wybrzeżu kontynentalnego Ekwadoru i na kolumbijskiej wyspie Isla Gorgona. Żywią się przede wszystkim sardynkami, rzadziej innymi rybami; na nie z kolei polują orki i rekiny. Lwy morskie nie są zbyt bojaźliwe, więc zamieszkując w pobliżu ludzkich siedzib, są szczególnie narażone na ich wpływ, choćby przez ryzyko zaplątania w sieci rybackie, okaleczenia haczykami, czy atakami ze strony zdziczałych psów zawleczonych przez ludzi.

Turyści im bezpośrednio nie zagrażają, jest raczej odwrotnie – szczególnie samce alfa mogą być agresywne. Wyuczone są one bowiem walki o dominację – tworzą haremy liczące od pięciu do trzydziestu samic (krów). Na wielu osobnikach można zauważyć ślady takich pojedynków. Lwy morskie masowo zajmują plaże i kamienie omywane morskimi falami, a ich szczekanie i bekanie niesie się bardzo daleko. Są bardzo wdzięcznym obiektem do obserwacji, mówiąc wprost – trudno oderwać od nich wzrok. Z jednej strony są zaskakująco zwinne i silne, z drugiej śpią ze słodką miną, oblepione drobnym piaskiem.

Puerto Baquerizo Moreno

Miasto Puerto Baquerizo Moreno jest nazwane tak na cześć prezydenta Ekwadoru, pierwszego który odwiedził archipelag, co miało miejsce w 1916 roku. Miasteczko zostało założone w latach 30. lub 40. XIX wieku, co czyni z niej najstarszą stałą osadę na Galápagos. Jest to zarazem stolica prowincji Galápagos. Nie ma co liczyć na miejską plażę, jest zarezerwowana dla uszanek. Nie znajdziemy tu także specjalnie zabytków, jest za to spory port, promenada i wiele zabudowań, w tym hoteli, restauracji. Ogólnie wygląda to bardziej dziko, niż Puerto Ayora na wyspie Santa Cruz, ale jednocześnie zauważalnie lepiej od Puerto Villamil na wyspie Isabela. Lądując w porcie mamy szansę zobaczyć zarówno lwy, jak i legwany morskie.

Muelle Tijeretas

Nabrzeże Tijeretas to miejsce, do którego dotarliśmy prywatną pieszą wycieczką z przewodnikiem. Był tam przewidziany snorkeling w małej zatoczce, do której wpływają zarówno żółwie, jak i lwy morskie. Oglądanie morskiej fauny i flory, tak bogatej jak tam, było niezwykłym przeżyciem. Woda była bardzo ciepła, bo w okolicach dwudziestu-kilku stopni, a powietrze w słońcu znacznie cieplejsze. Takie temperatury wynikały z działania zjawiska El Niño, które na Galápagos przynosi ciepłe prądy morskie. Dla nas przyjemność, ale dla podwodnego życia cięższy okres – cieplejsza woda jest mniej zasobna w składniki odżywcze. Przewodnik wyjaśnił nam, że poza El Niño oraz w trakcie trwania La Niña, jest dużo zimniej i do pływania należy zakładać kombinezon piankowy, by się nie wychłodzić. Mniej wakacyjny klimat przynosi za to możliwość podglądania znacznie bogatszego życia podwodnego. Mimo to, nie byliśmy zawiedzeni, wręcz przeciwnie.

Tu podczas snorkelingu przede wszystkim obserwuje się rafy z rozgwiazdami, ukwiałami i koralami, mnóstwo ryb, a także pojedyncze żółwie i czasem lwy morskie. Do tego dochodzi ptactwo. Mimo że zatoczka nie jest bardzo duża, to nie była też mocno oblegana, co sprawiało, że pływanie tutaj było naprawdę bardzo przyjemne. I jedna uwaga: są tu jeżowce.

Do Muelle Tijeretas trafiliśmy na piechotę. Najpierw podjechaliśmy do centrum informacyjnego (Centro de Interpretación Ambiental de San Cristóbal Gianni Arismendy) (głównie dla zaoszczędzenia czasu), następnie poszliśmy drogą wzdłuż brzegu, zatrzymując się na chwilę na plaży Playa Punta Carola. Tuż przed samym zejściem do Muelle Tijeratas znajduje się pomnik Karola Darwina. Jest tu zejście do wody, ale nie ma praktycznie żadnej infrastruktury, z wyjątkiem małego pomostu. Tak więc trzeba wziąć to pod uwagę przy przebieraniu się. Natomiast wejście nie jest dodatkowo płatne. Sprzęt do snorkelingu można w razie potrzeby wypożyczyć w Puerto Baquerizo Moreno.

Centrum informacyjne na San Cristóbal

Wracając zajrzeliśmy do centrum informacyjnego, które prezentuje wiedzę o archipelagu, ale również jego unikalnych gatunkach. Jest ono uboższe niż to, co widzieliśmy na Santa Cruz, ale głównie dlatego, że to raczej niewielkie muzeum, zaś tam był bardziej ośrodek naukowy. Niestety w tym miejscu nie ma możliwości oglądania żółwi lądowych. Jak wspominaliśmy, tych na San Cristóbal nie uświadczyliśmy.

Playa Loberia

Potem mieliśmy drugą wycieczkę na plażę Playa Loberia, tu już konieczny był dojazd samochodem (choć na upartego jest to do przejścia, tylko że trzeba mieć czas). Następnie krótkie podejście pod samą plażę. Tu jednak odbyło się bez nurkowania, czy snorkelingu. Podobnie jak w przypadku Punta Carola, tak i tutaj urzędowały lwy morskie, więc można było je podziwiać. W teorii jest tu miejsce, gdzie można odpocząć i się wykąpać, jest nawet przebieralnia. Drewniana, trochę podniesiona nad piaskiem, ale w całości okupowana przez lwy morskie. Ciężko tam nawet wejść, mimo że one leżą głównie w jej cieniu.

Organizacja wycieczki na San Cristóbal

Naszą wycieczkę na wyspie organizowała firma Linea Nautica. Była to prywatna wycieczka, więc przewodnika mieliśmy na wyłączność. Oprowadzał nas po lądzie, ale też organizował snorkeling, pomagając wypatrzeć co ciekawsze okazy. Ogólnie bardzo dobrze to zorganizowano, wszystko było jak należy. Natomiast warto pamiętać, że są też dwudniowe wycieczki, które jeszcze bardziej wiążą się ze zwiedzaniem wyspy. My urzędowaliśmy na Santa Cruz, więc konieczny dla nas był tu transport morski i to ten taki zbiorowy, więc w praktyce niewiele w trakcie rejsu się zobaczy.

Mając czas i sprzęt, to co widzieliśmy na San Cristóbal jest jak najbardziej do samodzielnego ogarnięcia. Zwłaszcza, że zarówno zatoczka, jak i obie plaże nie są tak odległe od Puerto Baquerizo Moreno, więc można tu na upartego dotrzeć nawet na piechotę. Z prywatnej wycieczki byliśmy zadowoleni, raczej nie chcielibyśmy drugi raz korzystać z masowej, jak na Isabeli, tę jednak polecamy. Wracając jednak do transportu. W obu przypadkach (San Cristóbal i Isabela) mieliśmy zbiorowy transport z Santa Cruz, więc praktycznie albo trzeba było się przespać, albo czytać/grać na komórce, bo nie dało się wiele zobaczyć (trzeba siedzieć i tego pilnują). Tu nie było pokładu widokowego, czy czegoś takiego, raczej morski zbiorkom ze słabymi oknami.

  • San Cristóbal jest połączone drogą z innymi wyspami archipelagu, ma też własne lotnisko.
  • Na zwiedzanie San Cristóbal warto poświecić przynajmniej 1 – 2 dni.
  • Wycieczek można szukać w agencjach lub na GetYourGuide.
  • Jeśli spodobał Ci się wpis śledź nas na Facebooku, podziel się wpisem lub zapisz do newslettera.
Ekwador
San CristobalLaguna Quilotoa
Share Button

Komentarze

Rekomendowane artykuły