Brazylia: Relacja i podsumowanie

Plaża Copacabana

Przyznajemy, Brazylia nigdy nie była na naszej liście celi do zobaczenia jakoś wyjątkowo wysoko. Owszem, kilku rzeczy chcieliśmy doświadczyć, jak karnawału w Rio de Janeiro, czy Amazonki w Manaus, ale nawet w Ameryce Południowej są kraje do których (wciąż) ciągnie nas bardziej. Jasne, gdy się patrzyło na zdjęcia wodospadów Iguazu to bardzo chciało się to zobaczyć, ale tak jest z wieloma miejscami na świecie. Czekają na swoją kolej, zaś plany robić można, a potem wszystko weryfikuje życie.

Dzień protestów w Brasilii (Brazylia)
Dzień protestów w Brasilii (Brazylia)

Wypad do Brazylii był dość niespodziewany, związany z koniecznością wykorzystania urlopów (a te lepiej spędzić gdzieś indziej niż w domu). Do zagospodarowania zostały prawie dwa tygodnie, w dodatku między wypadem do Armenii a podróżą do Iranu. Trzeba było to zgrać i nie zbankrutować. Właściwie to na stole zostały dwie opcje, druga to Indonezja. Wygrała Brazylia ze względu na bardziej dogodne i sumarycznie tańsze połączenia lotnicze. Niestety wiązało się to także z koniecznością odpuszczenia sobie kilku rzeczy. Karnawału w Rio nie zobaczy się w maju. Manaus też wypadło z listy, gdyż według informacji, które znaleźliśmy więcej zwierząt mogliśmy zobaczyć w Pantanalu. Napaliliśmy się na zwierzęta i nie było opcji zrobić i Amazonki i bagniska na raz. Krótki czas na przygotowanie, olbrzymi kraj sprawił, że tym razem nie wszystkie nasze wybory okazały się dobre.

Lecieliśmy z Warszawy, biletami kupionymi w Air France (powrót KLMem). Najpierw wylądowaliśmy na lotnisku w CDG w Paryżu, tam mieliśmy przesiadkę na długi lot do Rio. Większość lotu udało się przespać. Samo Rio podzieliliśmy sobie na dwie część: pierwszą na początku i drugą na sam koniec. Podział był dość czytelny, najpierw oglądamy to, co jest najbardziej charakterystyczne, a dopiero po powrocie sobie pochodzimy więcej po centrum. Zresztą zawsze najbardziej ciągnie do miejsc ikonicznych.

O bezpieczeństwie w Brazylii pisaliśmy nie raz, więc nie ma sensu się tu powtarzać zbytnio. Wiadomo, trzeba uważać, ale przede wszystkim nauczyć się tego kraju. Co można i czego nie można, by czuć się bezpiecznie. Stąd też podział na rzeczy turystyczne i mniej turystyczne potem wydał się być rozsądny.

Większość atrakcji jak Copacabana, Głowa Cukru czy katedra wyszły nam bez problemu. Ale z jedną istotną już tak nie wyszło. Kopenhaga ma pomnik Małej Syrenki, Rio de Janeiro ma pomnik Chrystusa Odkupiciela. Z daleka też jest raczej niewielki, właśnie jak tamta syrenka, stąd nazwaliśmy sobie ten pomnik Jesús Pequeñito. Mały problem w tym, że Jezus nam się trafił w bardzo złą pogodę (i z przygodami). Z powodu dużego obłożenia turystami, tu byliśmy sprytniejsi. Zarezerwowaliśmy wjazd na godzinę… i oglądaliśmy go w mgle, moknąc. Jak przyjedziemy tam kiedyś na karnawał, to wrócimy do Jezusa.

Rio zaś dało nam pogląd na to, czego można się spodziewać. Zwłaszcza, gdy widzi się turystów z plecakami na brzuchu, bezdomnych śpiących pod hotelami, a potem wręcz idylliczną, pełną zabawy plażę, na której ludzie czują się całkowicie bezpiecznie. Główne atrakcje Rio zobaczyliśmy od razu, włączając w to spacer słynną plażą, ale najbardziej podobała nam się Głowa Cukru. Pogoda w tym wypadku dopisała, a widoki niesamowite. No i jeszcze „Moonraker” w pamięci.

Dalej zaczął się problem, z którym musieliśmy się borykać przez większość brazylijskiej wyprawy. Transport. To duży kraj, odległości są wielkie, więc jeśli skacze się po nim, to traci się dużo czasu na podróżowaniu. Fani latania z pewnością byliby zadowoleni, ale my bardziej traktujemy przeloty jako część techniczną. Tym razem (słabe planowanie), zjadło nam sporo właściwego czasu. Nawet dotarcie do Foz było związane z przesiadką w São Paulo. I tym samym kilka godzin w plecy. A właśnie Foz do Iguaçu było naszym kolejnym przystankiem, jako baza wypadowa do wodospadów Iguazu.

W sumie spędziliśmy tu dwa dni, w sam raz by zobaczyć część argentyńską i brazylijską tych fenomenalnych wodospadów, a na dokładkę zwiedzić jeszcze Park Ptaków. Pod wieczór wsiedliśmy do autobusu, w którym spokojnie przespaliśmy noc i obudziliśmy się dopiero w Campo Grande. Same wodospady są wspaniałe i bardzo przypadły nam do gustu. A do tego w uszach się brzmiała nam muzyka Ennio Morricone z filmu „Misja”, nierozerwalnie związanego z historią Indian Guarani i tym miejscem. Z perspektywy czasu to zdecydowanie najlepszy punkt tego wypadu, choć my liczyliśmy bardzo na kolejny, zaostrzając sobie tylko apetyt.

Dalej miał być początek naszej najdłuższej i najbardziej oczekiwanej atrakcji, czyli Pantanalu. Niestety źle wybraliśmy. Chcieliśmy dostać safari, by oglądać dzikie zwierzęta, trafiliśmy na agroturystykę ze znikomą szansą na spełnienie naszego podstawowego celu. Czyli spokojnie można było lecieć do Manaus. Następnym razem dokładnie tam się udamy. Zaś dzięki temu, że dokarmiają tu ptaki i choć je można było poobserwować, jakoś to przetrwaliśmy, a patrząc na zdjęcia to przynajmniej tyle.

Katedra (Brasília)
Katedra (Brasília)

Po czterech dniach wróciliśmy na lotnisko, by udać się do pierwszego z naprawdę dziwnych miejsc w Brazylii, czyli stolicy. Brasilia jeśli chodzi o architekturę jest to miejsce wyjątkowe, zaplanowane i unikalne. Jednocześnie można tu zobaczyć chyba wszystkie wady i zalety modernizmu. Doświadczenie tego na własne oczy, choćby gdy próbuje znaleźć się przejście przez ulicę jest doprawdy pouczające.

Salvador
Salvador

Po Brasilii udaliśmy się samolotem do pierwszej stolicy, czyli Salvadoru. To miasto, które nas oczarowało swoim klimatem. Nie dlatego, że na ulicach stoi tam wojsko i jest niebezpiecznie. Urzekło nas takim postkolanizmem, jaki chcieliśmy zobaczyć. Dodatkowo się widać tu afrykańskie korzenie, co sprawia wrażenie inności, unikalności i nakładania się kultur. Prócz zabytków oglądaliśmy także pokazy tańców, które zdecydowanie wzbogaciły naszą wyprawę.

Po dwóch dniach w Salvadorze czas wrócić do Rio, na jak liczyliśmy 1,5 dnia (z którego pół było zaplanowane na jeszcze jeden wypad). Niestety trafiliśmy na dzień, w którym zbankrutowała brazylijska Avianca, o czym dowiedzieliśmy się na lotnisku. Z przygodami, dodatkowymi przesiadkami i sporym opóźnieniem dotarliśmy do Rio. Właściwie to opóźnienie znów pokrzyżowało nam plany, wcześniej zastanawialiśmy się czy jeszcze nie spróbować wrócić na Jezusa, gdyby była lepsza pogoda. Ale coś musiałoby wypaść. Dobrze, że tu i tak planujemy kiedyś wrócić.

Następny dzień podzieliliśmy na Rio oraz na kolejną ciekawostkę miejską, czyli Petropolis. Brazylijska odpowiedź na Wersal, przynajmniej w założeniu, w wykonaniu niekoniecznie. To w sam raz idealne miejsce na półdniowy wypad z Rio. Można tu zobaczyć jak arystokracja bawiła się w Europę, budując nawet palmiarnię w tropikach. Choć pamiętajmy, że nawet w Madrycie jest Pałac Kryształowy, więc skądś te pomysły szły.

Po powrocie jeszcze pochodziliśmy sobie po Rio de Janeiro. Będzie potrzebna dogrywka z karnawałem w roli głównej. Miejmy nadzieję, że do tego czasu otworzą już muzeum narodowe, które niestety się spaliło jakiś czas temu.

I został lot do domu z samego rana, z przesiadką w Sao Paulo. Tam mieliśmy na tyle czasu, by móc spokojnie powłóczyć się po centrum. To olbrzymie miasto, więc zawsze będzie mało, ale chcieliśmy zobaczyć tą część związaną z neogotycką architekturą. Pod wieczór wróciliśmy na lotnisko, mając jeszcze jedną przesiadkę w Amsterdamie. Potem zaś droga do domu. A Brazylia, cóż za organizację możemy mieć w dużej mierze pretensje do siebie. Zaś przed ostatecznym werdyktem będziemy potrzebować dogrywki, właśnie po to by zobaczyć kilka dodatkowych ikonicznych miejsc.

Dodatkowe linki:

Informacje praktyczne o Brazylii

Informacje praktyczne o Argentynie

Jeśli spodobał Ci się wpis, polub nas na Facebooku.

Szlak brazylijski
Brazylia: Relacja
Szlak argentyński
Brazylia / Argentyna – relacja
Share Button

Komentarze

Rekomendowane artykuły