Kawa, Karaiby i rzeka pięciu kolorów, relacja z podróży do Kolumbii

Sam środek Caño Cristales to przepiękne wodospady

Prawdę mówiąc Kolumbia długo nie znajdowała się w naszym kręgu zainteresowań. Albo inaczej, zdecydowanie wyprzedzały ją inne miejsca. COVIDowe zamieszanie jednak spowodowało, że trzeba było poszukać krajów, gdzie restrykcje są niewielkie lub nieuciążliwe. Rok 2020 i 2021 to wiele skasowanych wypraw. Zaś organizowanie wszystkiego na ostatnią chwilę, wcale nie jest obecnie ani jakoś tańsze, ani nie daje nam komfortu odpowiedniego przygotowania się. Kolumbia pod tym względem wydawała się być bezpiecznym kierunkiem, jeśli chodzi o COVIDowe restrykcje. Tak więc po tym, jak zostaliśmy zainspirowani opowieściami, decyzja zapadła. A jak to zorganizowaliśmy opowie właśnie nasza relacja z podróży do Kolumbii.

Vale de Cocora i Jeep Willys, Kolumbia
Vale de Cocora i Jeep Willys, Kolumbia

A więc Kolumbia

Trochę inaczej podeszliśmy tym razem do planowania. Skoro Kolumbia, to musieliśmy zdecydować, co chcemy tam zobaczyć. Oczywiście punktem głównym była przyroda. Tu trzeba było jednak szybko podjąć decyzję, co wybrać. Caño Cristales czy choćby Amazonkę i Leticię. Ten wybór był właściwie najtrudniejszy, bo chcieliśmy zobaczyć obie rzeczy, a jednocześnie poznać też trochę Kolumbię z innej strony. A niestety dotarcie i zobaczenie tych atrakcji wymaga czasu, ten zaś nagle w dwutygodniowym wypadzie dość mocno się nam skurczył. Ostatecznie Leticię odpuściliśmy z prostej przyczyny. Gdy planowaliśmy naszą wycieczkę do Peru (nie doszła do skutku z powodu pandemii wirusa), Inquitos i Amazonka były w planach. Obecnie zanosi się na to, że za jakiś czas będzie można do tego kierunku wrócić, więc Caño Cristales wyglądało zdecydowanie bardziej atrakcyjnie, bo było wyjątkowe. Resztę musieliśmy wybrać starając się jak najwięcej zobaczyć, ale uwzględniając możliwości transportowe. Wiedzieliśmy, że będziemy musieli skakać między fragmentami Kolumbii, więc tym razem zdecydowaliśmy się nie brać samochodu. Zresztą jakość dróg nie jest tu najlepsza. Szczęśliwie transport lotniczy jest tu popularny i konkurencyjny, więc da się znaleźć wiele połączeń.

Ziarna kawy na krzewie
Ziarna kawy na krzewie

Lot do Kolumbii

Zostało polecieć do Kolumbii. Tu najbardziej pasowała nam oferta Air France (technicznie rzecz biorąc z jakiegoś powodu kupując na Air France było taniej niż KLM, mimo, że to KLM obsługiwał te loty). KLM ma w swojej ofercie zarówno połączenia z Bogotą jak i Cartageną. Właściwie to ten sam lot z międzylądowaniem. Czasem można znaleźć oferty, gdzie leci się do jednego miasta, a wraca z drugiego. Początkowo polowaliśmy właśnie na taką ofertę. Ostatecznie jednak niestety musieliśmy wrócić do Bogoty (dodatkowy przelot linią lokalną wyszedł taniej niż dopłata za powrót z Cartageny). Ale obserwując ceny jest to coś, na co warto zwrócić uwagę.

W kilku miejscach w organizacji posiłkowaliśmy się lokalnymi biurami, głównie by zaoszczędzić czas. Zwłaszcza dotyczyło to regionu Huila, ale o tym poniżej.

Kolumbia: Caño Cristales

Wyprawę zdecydowaliśmy zacząć od Caño Cristales, co wymagało przelotu linią Satena. W Caño wymagany jest przewodnik, więc wszystko zorganizowaliśmy wcześniej, a agencja ostrzegła nas, by na Satenę uważać w kontekście łączenia lotów, bo opóźnienia mogą być duże. To spowodowało, że zwiedzanie Bogoty podzieliśmy na trzy części.

Siedziba Kongresu i plac Bolivara (Bogota, Kolumbia)
Siedziba Kongresu i plac Bolivara (Bogota, Kolumbia)

Lot z Polski KLMem przebiegał bezproblemowo. W pierwszej połowie września słyszeliśmy o strajkach w Amsterdamie, ale nic nie odwołali. Lecieliśmy w drugiej połowie z Warszawy z przesiadką w stolicy Holandii. Wylądowaliśmy w Bogocie. Mieliśmy pół dnia, więc poświęciliśmy go między innymi na Muzeum Złota. Głównie chodziło o to, by pochodzić trochę po mieście, rozprostować się po przelocie i zacząć przyzwyczajać do strefy czasowej. Oczywiście najchętniej to byśmy położyli się spać po podróży.

Rano kolejnego dnia polecieliśmy do La Macareny i zaczęliśmy wyprawę po Caño Cristales. O ile na właściwe zwiedzenie Caño potrzebny jest jeden dzień, to jednak są tu pewne komplikacje. Pierwsza to pogoda, która może uniemożliwić zobaczenie tego cudu natury. Tak więc poproszono nas, by zarezerwować sobie dwa pełne dni. Dwa kolejne były związane z przelotem z i do Bogoty, więc w sumie zrobiły się z tego cztery dni w planie. No, może trzy i pół, bo czwartego mieliśmy znów czas na stolicę Kolumbii. Samo Caño Cristales nas zachwyciło. To był punkt główny wyprawy i trzeba przyznać, że jak najbardziej zasłużony. Przyroda w Kolumbii jest naprawdę rewelacyjna. Szkoda, że nie mogliśmy jeszcze polecieć do Leticii, ale wówczas albo musielibyśmy wydłużyć podróż, albo zrezygnować z kolejnych rzeczy. Podobnie zresztą wypadła Ciudad Perdida, wymagająca czterech dni. Niestety zawsze jest ten problem, sztuka wyboru jest naprawdę ważna.

Caño Cristales
Caño Cristales

Relacja z podróży do Kolumbii: Pustynia Tatacoa i San Agustín

Po powrocie do Bogoty znów nie mieliśmy pełnego dnia, ale wystarczająco, by obejrzeć większość centrum, w tym plac Bolivara czy muzeum Botero. Stolica Kolumbii ma swoje plusy, ale nie pojechaliśmy tam dla dużych miast.

Pustynia Tatacoa
Pustynia Tatacoa

Kolejny dzień zaczęliśmy od porannego przelotu do Neivy, to stolica stanu Huila. Tam mieliśmy spędzić dwa dni, ale sama Neiva, pomijając nocleg, była bazą wypadową do pustyni Tatacoa i stanowiska archeologicznego San Agustín. O ile nie ma większych problemów ze zorganizowaniem sobie tego samemu samochodem, czy komunikacją zbiorową, to jednak zwłaszcza w drugim przypadku potrzebowalibyśmy zdecydowanie więcej czasu z powodu przejazdów. Wynajęliśmy więc lokalne biuro, które odebrało nas z lotniska, pierwszego dnia zawiozło na pustynię, po czym odstawiło do hotelu w Neivie. Kolejnego wcześnie rano zabrali nas do San Agustín i odwieźli na dworzec autobusowy w Neivie.

Rzeźby w San Agustín (San Agustin)
Rzeźby w San Agustín (San Agustin)

Oba miejsca nie są zbyt często odwiedzane przez zagranicznych turystów, a z pewnością warte zobaczenia. Tatacoa jest bardzo malowniczym i pięknym miejscem. San Agustín z kolei ukazuje historię Kolumbii z zupełnie innej strony, czyli rdzennych mieszkańców, którzy może nie budowali wielkich miast, ale zostawili po sobie trwały ślad.

Centrum Salento
Centrum Salento

Relacja z podróży do Kolumbii: Region Kawy

W ramach oszczędzania czasu, z Neivy do kolejnego punktu, czyli Salento, jechaliśmy busem nocnym. Technicznie rzecz biorąc była to trasa Neiva – Pereira i tam przesiedliśmy się na lokalne colectivo do Salento. Tam spędziliśmy dwa dni. Salento to przede wszystkim Region Kawy, piękna zabudowa, niewielkie miasteczko turystyczne. Do tego wycieczki na plantacje kawy, a kolejnego dnia do doliny Cocora, gdzie rosną palmy woskowe. To jeden z symboli Kolumbii. Bardzo spokojne miejsce, sporo tu natury, a palmy i dolina są bardzo malownicze. Znów na Kawę można by przeznaczyć więcej czasu, ale to było optymalne, by zobaczyć kwintesencję regionu.

Dolina Cocora
Dolina Cocora

Relacja z podróży do Kolumbii: Kolumbia śladami Pablo Escobara

Z Salento wróciliśmy do Periery, a stamtąd samolotem przedostaliśmy się do kolejnego punktu. Medellin to miasto, które z jednej strony słynie z Pablo Escobara i w przeszłości wysokiego wskaźnika przestępczości, z drugiej z imprezowego charakteru. Natomiast nie z zabytków. Właściwie planowaliśmy je wyciąć z naszej podróży, ale się nie udało. Medellin to dobra baza wypadowa do Guatapé. Dodatkowo lotnisko ma tu sporo połączeń, więc pasowało to nam jako punkt startowy do części karaibskiej.

Medellin, Comuna 13
Medellin, Comuna 13

Na miasto Escobara po dotarciu z lotniska do centrum, zostało nam mniej niż pół dnia. Chcieliśmy skorzystać z wycieczki po fawelach, ale mejlowe próby kontaktu z przewodnikami spełzły na niczym, zaś na miejscu już nikogo nie było. Obejrzeliśmy je samodzielnie, oczywiście w ograniczonym zakresie. Rzuciliśmy oko na centrum i spaliśmy w bezpiecznej, turystyczno-imprezowej dzielnicy. Parki miejskie skreśliliśmy dość szybko, woląc oglądać dziką naturę. Cóż, Medellin ma kilka ikonicznych, filmowych krajobrazów, ale nie za bardzo do nas trafiło.

Skała Guatape widziana z wody
Skała Guatape widziana z wody

W przeciwieństwie do Guatapé. Tu mamy jezioro (a właściwie rezerwuar), malownicze miasteczko i  skałę o prawie 200-metrowej wysokości, na którą można wejść. Całość to jeden z lepszych punktów naszej wyprawy do Kolumbii. Znów, by zorganizować sobie wycieczkę jednodniową z Medellin samodzielnie, nie trzeba się specjalnie trudzić. Przejazd autobusami, a potem tuktukami po Guatapé jest prosty do zorganizowania i to nawet właściwie z dnia na dzień. Gorzej, gdy ma  się wieczorem samolot. Tu warto dodać, że lotnisko obsługujące Medellin jest dość daleko od miasta i akurat prawie dokładnie po drodze z i do Guatapé. Poszukaliśmy wycieczek i spytaliśmy jednej z agencji, czy możemy wziąć bagaże i czy nas wyrzucą w drodze powrotnej. Robili masówkę, mieli autobus dla turystów, więc ceny były zadowalające w porównaniu z samodzielnym organizowaniem, ale najważniejsze, że się zgodzili na dodatkowy przystanek, co mocno ułatwiło nam sprawę.

Relacja z podróży do Kolumbii: Kolumbijskie Karaiby

Wieczorem mieliśmy samolot do Santa Marty. Linia Avianca zmieniła nam lot, początkowo mieliśmy lecieć bezpośrednio, skończyło się na przesiadce w Bogocie,  przez co w Santa Marcie wylądowaliśmy około północy. Przedstawiciele z naszego hotelu próbowali nas łapać na czacie Booking, by się dowiedzieć, o której będziemy, ale ostatecznie nie poczekali. Przyjechaliśmy, hotel był zamknięty (wybrany na Booking jako z całodobową recepcją). Trzeba było ogarnąć coś na szybko.

Plaża w Parku Tayrona
Plaża w Parku Tayrona

Samej Santa Marty nie zwiedzaliśmy. Była to raczej baza wypadowa. Jednym z punktów jest Park Narodowy Tayrona. I to jest jedyna przyrodnicza atrakcja Kolumbii, która nam nie podeszła. Z prostej przyczyny: jesteśmy nastawieni na podziwianie natury, licząc się z tym, że może być to uciążliwe czasem, ale z drugiej strony jest wynagradzające. Park Tayrona ma trochę inny model działalności, raczej to kurort typu light. Jeśli ktoś chce plażę i przepiękne palemki, będzie zadowolony, zwłaszcza, że widoki plaż są piękne. Może spać w hotelu lub na kempingu. Ale to sprawia, że przybywa tu ogromna liczba ludzi, najczęściej nie zainteresowanych naturą, niekoniecznie ją też szanujących. Tak więc pod względem natury ta część nam się nie udała.

Droga do Taironaka, rzeka Don Diego
Droga do Taironaka, rzeka Don Diego

Szukając informacji o Kolumbii natrafiliśmy na Ciudad Perdida, czyli zaginione miasto z trekkingiem. Niestety czterodniowym, a tego nie dało się już w żaden sposób zmieścić. Szukając opcji, czy nie ma jednak jakiejś agencji robiącej pewne rzeczy na skróty, znaleźliśmy jeszcze Taironakę. Tam też jakieś pozostałości kultury Indian były, ale główną atrakcją był tubing, czyli spływ na oponach rzeką Rio Don Diego. Dość leniwa atrakcja, ale fajna. Trochę się spiekliśmy, acz to inna historia.

Relacja z podróży do Kolumbii: Cartagena de Indias

Z Santa Marty popołudniem wyruszyliśmy do Cartageny de Indias, autobusem, na który także wcześniej zarezerwowaliśmy miejsca. I znów oczywiście był mocno spóźniony, ale właściwie niczego innego się po nim nie spodziewaliśmy.

Cartagena de Indias
Cartagena de Indias

Na Cartagenę mieliśmy cały kolejny dzień. To wystarczająco, by zobaczyć to miasto. Jeśli chodzi o kolumbijskie duże miasta z pewnością najładniejsze, dzięki kolonialnej zabudowie, pozostałościami fortów. To miejsce, gdzie można odpocząć, albo potraktować jako dalszą bazę wypadową. Jednak jak porównujemy Cartagenę z brazylijskim Salvadorem, ekwadorską Cuencą czy miastami w Meksyku (np. San Cristóbal de las Casas), jednak jej czegoś brakuje.

Powrót do Bogoty i do domu

Nocą mieliśmy lot do Bogoty. Według pierwotnego planu zostało nam pół następnego dnia na Bogotę. Ten się trochę zmienił, bo Air France / KLM zmieniły nam loty (do domu trafiliśmy dzień później niż planowaliśmy). Zwiedzaliśmy więc te rzeczy, które nam zostały w Bogocie, czyli przede wszystkim okolicie Monserrate. Prawdę mówiąc problemem było to, kiedy KLM dało nam znać. Specjalnie zostawiliśmy sobie więcej do zobaczenia w Bogocie na ostatni dzień, a szkoda, bo wiedząc dwa tygodnie wcześniej pewnie spróbowalibyśmy jeszcze gdzieś wyskoczyć poza stolicę. Albo nad jezioro Guatavita, albo do katedry solnej w Zipaquirá.

Trudno. Jak się okazało na tydzień przed powrotem do domu, jednak Amsterdam był problematyczny. Wracaliśmy z noclegiem w Paryżu, ale nie pojechaliśmy tym razem do centrum, już było późno, a jeszcze trzeba wrócić pod lotnisko. Kolejnego dnia przelot do stolicy Niderlandów i ostatecznie powrót do domu. Wyjazd się udał, Kolumbia się podobała. Miejscami jak w Caño Cristales mocno zachwyciła. Właściwie cała południowa część, bez dużych miast, to ogromny plus. Przede wszystkim ze względu na przyrodę i przepiękne widoki. Zaś jeśli chodzi o KLM / Air France, te zmiany które zrobili kwalifikowały się na odszkodowanie, o które z bojami wywalczyliśmy skutecznie. Nasze spostrzeżenia i przepis jak to zrobić, znajdziecie tutaj.

Na koniec jeszcze garść informacji praktycznych.

Jeśli podobał Ci się wpis, śledź nas na Facebooku.

Szlak kolumbijski
Kolumbia: Relacja
Share Button

Komentarze

Rekomendowane artykuły